piątek, 8 grudnia 2017

Słupsk - moje miasto, czyli co mnie tu trzyma?

Na lokalnej grupie mam na Facebooku ktoś zadał pytanie, jak żyje się w Słupsku? Jakie są ceny? Czy warto tu wrócić z emigracji?
 
Pierwsze, jak to zwykle bywa, posypały się komentarze negatywne. Pracy nie ma, kokosów nie zarobisz, nie ma możliwości rozwoju, drogo utrzymać dzieci, ja bym nie wróciła. Mówią to ludzie, którzy tu mieszkają. Jest im tu źle, ale wybrali życie tutaj.

I tak sobie myślę - współczuję. Ale nie rozumiem. Są różne sytuacje w życiu i abstrahując od rzeczywistej konieczności pozostania tu, to w każdym innym przypadku - co Was tu trzyma? Świat stoi otworem, można się spakować i szukać szczęścia gdzie indziej - w kraju lub za jego granicami.

Może zatem ja opowiem o tym, jak żyje się w Słupsku 4-osobowej rodzinie i co nas tu trzyma.


Zawsze byłam typem podróżniczki, babcia mówiła na mnie 'biała cyganka'. Wszędzie mi było dobrze, uwielbiałam nocować poza domem, jeździć w odwiedziny do rodziny, spędzać wakacje u dziadków. Za czasów nastoletnich byłam na pięciu zagranicznych koloniach, zbierając cudowne doświadczenia i poznając inny tryb życia w Czechach, we Włoszech, Francji, Hiszpanii i Grecji. Gdy poznałam Tomka (dzieliło nas 500km - klik), sporo czasu spędzałam w jego rodzinnym mieście. Później zaliczyłam kilka większych i mniejszych podróży z mężem, także po naszym pięknym kraju. Od kilku lat znacznie ograniczają nas dzieci, ale za jakiś czas odbijemy sobie i mam nadzieję, zaszczepimy bakcyla podróżniczego i im (o trasie z dziećmi pisałam tutaj - klik).

Mąż przez dwa lata po szkole pracował w swoim mieście, następnie przez jakiś czas jeździł do pracy za granicę, po czym przeprowadził się do Słupska i zaczęliśmy wspólne życie. Dzięki mojemu mężowi moglibyśmy w każdej chwili wyjechać do Niemiec i z miejsca zacząć tam legalnie żyć i pracować - mieszka tam też część mojej rodziny, podobnie jak we Francji. Przez kilkanaście lat miałam rodzinę w Hiszpanii, od kilkunastu mam w Szwecji. Jeśli bym chciała - tam miałabym punkt zaczepienia i łatwiejsze początki. Mogłabym wyjechać za granicę. Mogłabym wyjechać do rodzinnej miejscowości męża, na południe Polski. Mogłabym zamieszkać w miastach, które bardzo lubię - Wrocławiu, Poznaniu, Gdańsku. Mogłabym - ale nie chcę. Zatem za co lubię Słupsk?


BLISKOŚĆ

Słupsk ma 43km2. Można go przejść z jednego końca w drugi w ile - maksymalnie 2 godziny? Wszędzie jest blisko. Nie tracimy czasu na zbędne dojazdy, wszędzie można dojechać w kwadrans - zarówno komunikacją miejską, jak i autem. Tym drugim można swobodnie poruszać się po centrum - coś nie do pomyślenia w wielkich miastach. Dojazd do pracy zajmuje kilka minut. Nie wyobrażam sobie spędzać rano i wieczorem po dwie godziny w korkach czy środkach komunikacji. Wiem, że ludzie na całym świecie każdego dnia dojeżdżają dziesiątki kilometrów - to nie dla mnie. Życie toczy się poza pracą, chcę mieć na nie czas, czas dla rodziny, dla siebie.
Osiedla są małe, ale z dobrą infrastrukturą - co krok jest szkoła, przedszkole, place zabaw, a przynajmniej my takie osiedla wybieramy. Idąc na spacer na pobliski plac zabaw wiem na pewno, że spotkam tam kogoś znajomego, że syn spotka kolegów i koleżanki. Tego nie ma w dużych miastach.
Gdy wszyscy narzekają na wyrastające jak grzyby po deszczu markety, ja jestem zadowolona, że pod nosem mam Biedronkę, niedaleko Netto i wiele innych sklepów jest o przysłowiowy 'rzut beretem'. Nie marnujemy czasu na zakupy, nie spędzamy weekendów w galeriach, zakupy robimy wracając ze spaceru, nie musimy na nie specjalnie jechać.
Co prawda dzieci mam małe i dopiero teraz poznaję ofertę zajęć dodatkowych, ale także w tej kategorii można znaleźć coś fajnego. Basen czy karate także mamy niedaleko.


MORZE

Zazwyczaj jest tak, że gdy ktoś mieszka w górach, uwielbia morze. Ja mieszkam nad morzem i nie mam go nigdy dość. Nawet letni turystyczny gwar uwielbiam - ma to swój specyficzny klimat. Żyjąc tu i pracując nie plażujemy co prawda tak często jak turyści, ale nad morze jeździmy, gdy tylko zechcemy. Dwadzieścia minut jazdy (18km) i poobiedni spacer po plaży zaliczony. Piękne jest o każdej porze roku. Odpowiednia dawka jodu i od razu człowiek się lepiej czuje :).



ŚWIEŻE POWIETRZE

Pewnie przez bliskość morza powietrze w naszym mieście jest czyste przez większą część roku. Dni z naprawdę fatalną jakością powietrza bywa niewiele. Często, gdy prawie cały kraj oddycha smogiem - my oddychamy jodem ;). Ta świadomość, że nie trujemy się samym oddychaniem jest dla nas bardzo ważna, bo na dworze spędzamy z dziećmi bardzo dużo czasu.


 OKOLICA

Słupsk jest otoczony doliną Słupi, pięknymi lasami, kilkoma pięknymi jeziorami w okolicznych miejscowościach. Jest gdzie pojechać na wycieczkę latem, można zwiedzić całe wybrzeże na jednodniowych wycieczkach w tę i z powrotem :).


CENY

W komentarzach na Facebooku padł zarzut, że w Słupsku jest drogo. Drogie są mieszkania, drogie jest utrzymanie dzieci. Ja mam inne zdanie - w takim Gdańsku, to dopiero są ceny mieszkań i wynajmów! U nas można znaleźć naprawdę atrakcyjne oferty, rynek się zmienia. Podobnie z utrzymaniem dzieci. Jest duży wybór sklepów, ale jest też internet - wystarczy poszukać. Polując na wyprzedażach czy kupując na lokalnych grupach sprzedażowych można nabyć markowe ubrania (jeśli marka jest dla kogoś ważna) w atrakcyjnych cenach. Brakuje miejsc w przedszkolach, ale można się o nie starać co roku, do naszego także przechodzą dzieci z prywatnych.


ROZWÓJ

Miasto się zmienia, rozwija. Powstają nowe piękne osiedla, nowe miejsca. Ktoś mógłby powiedzieć, że firmy się otwierają i zamykają. To już nie te czasy, gdy człowiek przepracował całe życie w jednym miejscu pracy, jak większość rodziców moich rówieśników. Teraz to wręcz byłoby dziwne. Zaraz po studiach przez 3,5 roku prowadziłam własną działalność gospodarczą. Czy miałam w sobie żal czy smutek, gdy ją zamknęłam? Absolutnie nie. Tamten czas był cudowny i dał mi bardzo wiele pozytywnych doświadczeń, bardzo wiele się nauczyłam. Ale przyszedł moment, że straciłam do tego serce, albo inaczej, moim sercem całkowicie zawładnął mały synek. Zamknięcie firmy spowodowało, że otworzyły się przede mną kolejne drzwi, które również przyniosły wiele dobrego. Czy teraz miałabym mówić, że w Słupsku nie opłaca się nic otwierać? Otóż przeciwnie, opłaca się bardzo! Warto próbować, rozwijać się, iść do przodu. Nowe wyzwania są wspaniałe.


PRACA

Jak wszędzie - są oferty za najniższą krajową i są lepsze. Nie zgodzę się jednak z opinią, że w Słupsku nie ma pracy - kto szuka ten znajdzie. Dopiero szukając odkrywamy, ile tak naprawdę w Słupsku jest firm, o których nie mieliśmy pojęcia, które radzą sobie świetnie na rynku krajowym. Pracowałam w kilku różnych miejscach począwszy od klasy maturalnej. Mój mąż pracuje tu od 10 lat - w tym czasie także kilka razy zmieniał pracę, za każdym razem na lepiej płatną. Jeśli ktoś nas nie szanuje, nie docenia - sami zacznijmy się szanować. Nie liczmy, że ktoś nas pogłaska po główce, weźmie za rączkę i zaprowadzi w lepsze miejsce. Sami musimy zadbać o nasz rozwój.



Jedyne na co można według mnie narzekać, to ilość wydarzeń kulturalnych, jakie mają nam do zaoferowania ośrodki.  Dzieje się sporo, ale mogłoby więcej. Zazdroszczę większym miastom właśnie zaplecza kulturalnego. Ale to też specyfika miasta - często, gdy coś się dzieje, nie ma zainteresowania mieszkańców. Czyżbyśmy woleli spędzać czas wolny w domach? :)

Oczywiście tutaj trzyma mnie także rodzina i znajomi. Grono przyjaciół, z którymi znam się od podstawówki czy późniejszych lat edukacji - z którymi jestem w stałym kontakcie, na których mogę liczyć, to poza rodziną najważniejszy dla mnie aspekt. Tych bliskich znajomości, które utrzymały się przez przez te wszystkie lata, nie zastąpi żadna nowa znajomość z dorosłego życia - chociaż osobiście bardzo lubię poznawać nowych ludzi :).

Mój mąż, zapytany o to, za co lubi Słupsk, odpowiedział, że za to, że tak dobrze go przyjął :). Jakby nie patrzeć, przeprowadził się tu z drugiego końca Polski i jest mu tu dobrze. Dodał także, że nigdzie w Polsce nie ma tylu ładnych dziewczyn :). 


Nie wiem, czy tak będzie zawsze - być może kiedyś coś skłoni nas do wyjazdu, czy to tymczasowego, czy też na stałe. Wizja emerytury na Bora Bora też jest w marzeniach :). Póki co jednak - na co dzień dostrzegamy te pozytywne aspekty mieszkania w Słupsku.


W tym roku władze miasta szczególnie się postarały i na ulicy Sienkiewicza panuje iście bajkowy klimat:



niedziela, 3 grudnia 2017

Listopad 2017 - Tu i teraz

Za nami listopad - Jeden z dwóch najważniejszych miesięcy w roku, odkąd urodził się mój pierworodny. Punktualny pierworodny, który przyszedł na świat w dniu wyznaczonego przez ginekologa terminu rozwiązania (siłami natury!). Zaplanowane lubi mieć po mamusi :). Jego urodziny także planujemy z wyprzedzeniem i w zasadzie cały miesiąc kręci się wokół nich.


Listopad stał także pod znakiem pierników i kalendarzy adwentowych, które oczarowały rodzinę i znajomych. Nie ma to jak starać się rozciągnąć dobę i dodawać sobie roboty, choć jej i tak jest dużo przy małych dzieciach :). 





O tym, jak bardzo byłam zajęta świadczy fakt, że przez cały miesiąc przeczytałam tylko dwie książki i to nic specjalnego :). Mam nadzieję, że w grudniu nadrobię, bo to aż wstyd i źle się z tym czuję :).

Obejrzałam za to kilka fajnych filmów, szczególnie zaś polecam "2.22" - tytuł to godzina, o której zaczyna się dziać coś dziwnego.

Kontroler lotów zauważa na niebie dziwny rozbłysk - ma to związek z docierającym do Ziemi światłem planety, która wygasła 30 lat temu. Od tego momentu zauważa on ten sam schemat, powtarzający się każdego dnia.

Film przepiękny, klimatem trochę przypominał mi "Pasażerów". SF, ale pozbawiony jakichś większych efektów specjalnych, przez co historia wydaje się jeszcze bardziej rzeczywista. Główni bohaterowie są z mojego rocznika :). Temat przeznaczenia, podróży w czasie, losów zapisanych w gwiazdach i wędrówki dusz od zawsze mnie fascynował. W którejś z recenzji dojrzałam określenie głównego bohatera jako 'drwaloseksualnego macho' i coś w tym jest (notabene ta postać nieco zlała mi się z graną przez niego postacią w "Wieku Adelaine"). Sama fabuła bardzo ciekawa, jednak mniej więcej w połowie filmu emocje opadają i wszystko zostaje nam podane na tacy - w zakończeniu nic nie dziwi. No, prawie nic :). Nie mniej na czas seansu wyłączyłam się kompletnie, o co w domu, przy wiercącym się 17-miesięczniaku dość trudno. Na koniec został mi bardzo pozytywny nastrój. Polecam serdecznie.

Poniżej jedna z najpiękniejszych scen w filmie i piękna muzyka. Szkoda, że u nas nie ma jeszcze takich powietrznych baletów :).



Całkiem znienacka koleżanka zabrała mnie na bardzo kameralny koncert Patrycji Markowskiej, o którym więcej pisałam tutaj (klik). Cudowny wieczór, choć skończył się gorączką u starszaka - przypałętała się pierwsza w tym sezonie choroba, pierwsza od 9 miesięcy. Prawdą jest, że w kolejnych latach przedszkola z chorowaniem jest już lepiej :).



Blogowo także nie byłam zbyt twórcza, powstały jedynie dwie notki:
- 5. urodziny Starszaka - relacja z wielkiego dnia, a właściwie trzech dni :),
- Ciecierzyca z ryżem - przepis na szybki i zdrowy obiad.

Od trzech dni zaś mamy grudzień i klimat świąteczny w pełni. Zwłaszcza po wczorajszym wypieku ponad 3kg pierniczków, które będę zdobić razem z synem :).

piątek, 24 listopada 2017

Ciecierzyca z ryżem

Jeden z moich ulubionych szybkich obiadów. Szybkich, pod warunkiem, że pomyślimy o nim wcześniej :). 

Składniki:
- szklanka ciecierzycy,
- 2 torebki ryżu,
- koncentrat pomidorowy,
- przyprawy.

Ciecierzycę namoczyć w wodzie na 12 godzin. Lekko posolić, ugotować do miękkości (ok. 30 minut). W drugim garnku ugotować ryż, ja używam zamiennie parboiled i brązowy. Ciecierzycę zarumienić na odrobinie oleju, dodać koncentrat pomidorowy, doprawić do smaku ulubionymi przyprawami (u mnie to sól, pieprz, czosnek suszony, zioła prowansalskie). Poddusić chwilę, w razie potrzeby dodając wody (jeśli mam, dodaję czasem wywar z warzyw lub rosołu). Na koniec można dodać łyżkę śmietany. Sos wyłożyć na ryż.

Smacznego!

Więcej o ciecierzycy pisałam tutaj.

środa, 22 listopada 2017

5. urodziny Starszaka

Za nami 5. urodziny Starszaka. Upływający czas najbardziej widać po dzieciach. Aż trudno uwierzyć, że 5 lat temu nie miałam jeszcze pojęcia o tym, jak bardzo przewartościuje się moje życie, jak wywróci do góry nogami. Jak macierzyństwo mnie uskrzydli, ale też te skrzydła będzie po piórku obrywało i to kilka razy dziennie :). Jak odkryje przede mną dwa największe braki - brak snu i brak czasu, ale w zamian da ogrom nieznanej dotąd miłości, milion wzruszeń i siłę do stawiania przed sobą wyzwań. Przygodo, hej przygodo :).

 

Urodziny świętowaliśmy 3 dni, emocji było co niemiara. Najpierw w rodzinnym gronie: 


Następnie na sali zabaw - syn zaprosił kolegów i koleżanki z przedszkola do "Planety" nad Netto, na ul. Banacha. Zrobiłam drugi tort, syn jako motyw przewodni wybrał klocki Lego:


Upiekłam bezy na patyczkach - takimi lizakami zajadają się wszystkie dzieci!


I muffinki z klockami:


Bywaliśmy już na urodzinach w innych salach zabaw, w "Planecie" byliśmy po raz pierwszy. Jestem mile zaskoczona, bo pani animatorka stanęła na wysokości zadania i fachowo zajęła się dziećmi. Podczas 2 godzin naszego pobytu tam nie było chwili nudy. Momenty luzu i swobodnej zabawy w kulkach przeplatane były zorganizowanymi zabawami, w których dzieci chętnie brały udział. Pani naprawdę ma do nich podejście, czym mnie zachwyciła! Przeważnie było tak, że dzieci na tych salach po prostu biegają - tutaj synek jako jubilat był wyróżniany, czuł się wyjątkowo. Sala jest mniejsza niż inne, ale dzięki temu jest przytulnie - siedząc z innymi mamami przy kawie i ciachu widziałyśmy całe towarzystwo.


Na chwilę przeszliśmy też do sali obok, gdzie odbyła się dyskoteka :).


Jako podziękowanie dla gości za przybycie Jubilat dał każdemu piernikowego ludzika:


Gdy wsiedliśmy po sali zabaw do auta, syn pogłaskał mnie po głowie. Zapytałam ze śmiechem, dlaczego to zrobił, na co on odpowiedział, że tak mu się tam podobało i dziękuje... :)

Natomiast trzeciego dnia odbyły się urodziny synaw przedszkolu. Dla kolegów i koleżanek zaniósł małe paczuszki z piernikowymi klockami lego:


Starszak dostał tyle wspaniałych prezentów, że teraz ciężko będzie mu coś oryginalnego kupić na święta. Na szczęście kilka dni przed urodzinami z własnej woli zrobił porządek w zabawkach, wyrzucając część zepsutych i oddając część, którą się już nie bawi. Dzięki temu w pokoju nadal można się ruszyć, choć znów z trudem :).

niedziela, 5 listopada 2017

Październik 2017 - Tu i teraz

Październik to dla nas wyjątkowy miesiąc - miesiąc, w którym wzięliśmy ślub. Jesień zawsze przynosi nam coś fajnego. Tak jak niektórzy czekają na styczeń i początek nowego roku, ja czekam na jesień, która zwiastuje początek czegoś nowego. W tym roku wciągnęły mnie dwie nowe pasje, o których więcej za jakiś czas. 

Standardowo bez przerwy zbieraliśmy kasztany - tym razem pomagał nam już Młodszy, a Starszy po raz pierwszy robił z tatą ludziki z kasztanów. Ze zdziwieniem odkryliśmy, że kasztanów nie da się już po prostu przebić zapałką, a przecież tak robiliśmy w dzieciństwie. Tomek najpierw nawiercał kasztany wkrętarką, a Starszy montował zapałki i wykałaczki. 



Od września znów zaczęłam biegać, ale w październiku rozbiegałam się już całkiem - nic wyczynowego, mój maks to 5km, ale nigdy nie ciągnęło mnie do bicia własnych rekordów. Liczy się forma, kondycja, świetne samopoczucie i niesamowite odstresowanie, jakie zapewnia mi przebieżka kilka razy w tygodniu.


Wstyd przyznać, ale po raz pierwszy w życiu zaliczyliśmy kręgle. Nie spodziewałam się, że to taka fajna zabawa. Bardzo celebrujemy nasze wyjścia bez dzieci, pozwalają nam one odetchnąć od rodzicielskiej codzienności. Młodszy to mały spryciarz - przy nas budzi się po kilka razy do północy, przy babci nie budzi się wcale...


Na jesień zawsze zaczynam więcej szaleć w kuchni, oczywiście z królową dynią w roli głównej:




Mam nowe poranne uzależnienie - owsiankę z granatem:


Jestem w trakcie "Małych bogów" Pawła Reszki, książki nabytej drogą wymiany towarzyskiej :). Rzeczywistość środowiska lekarskiego ukazana w dość ponurych kolorach. Szybka lektura, ale bardzo wciągająca.



Przez deszczową pogodę o wiele mniej czasu spędzamy na dworze, ale sobie radzimy ;).


Październik minął tak szybko, że to jest aż przerażające. Listopad był dla mnie kiedyś najgorszym miesiącem w roku, do czasu, aż mój syn wybrał ten miesiąc na swoje narodziny i zamienił go w najważniejszy w roku :). Plany do urodzin rozpoczęte - królewicz zażyczył sobie motyw lego. 

W ostatnim miesiącu na blogu powstały wpisy:
- Niemowlę często się budzi - pogódź się z tym - o bezsenności dzieci i rodziców :);
- Współczesne macierzyństwo - jakie  jest? - subiektywne porównanie macierzyństwa dwóch pokoleń;
- Jak ułatwić sobie codzienne gotowanie? - czyli jak gotować i nie zwariować :);
- Test podkładów - promocja w Rossmannie - przegląd większości matujących podkładów drogeryjnych;
- Jesienne ciasto z dyni - przepis na pachnące piernikiem dyniowe ciacho;
- Złoty środek w macierzyństwie - czy istnieje? - o prawie do krytyki i ideałach rodzicielskich.

sobota, 21 października 2017

Złoty środek w macierzyństwie - czy istnieje?

Odkąd zostałam matką mam wrażenie, że grupy rodziców dzielą się na tych, którzy widzą świat na biało i czarno, zapominając, że na świecie istnieje cała feeria barw. Rodzice na każdym kroku wzajemnie się oceniają, krytykując swoje wybory rodzicielskie i metody wychowawcze.

Jak sprawdzić, czy należysz do szanownego grona idealnych rodziców i tym samym masz prawo do krytykowania innych? Jakie rady i oceny chociaż raz słyszy każdy rodzic?
A no idzie to tak.

Rodzisz dziecko siłami natury - wtedy możesz nazywać się matką. Chyba, że rodzisz ze znieczuleniem zewnątrzoponowym, wtedy dbasz o własną wygodę, nie patrząc, że może to zaszkodzić dziecku. A jeśli rodziłaś przez cesarskie cięcie, no to sorry, nie możesz mówić, że rodziłaś - no bo nie rodziłaś, dziecko ci wyjęli przecież...

Karmisz piersią - super, jesteś Matką Polką, bio, eko i fit (bo wtedy chudniesz!), dajesz dziecku to, co najlepsze z natury. Ale pod żadnym pozorem, w żadnym wypadku, no nawet się nie waż choćby pomyśleć o podaniu swojego mleka z butelki, podaniu smoczka czy użyciu nakładek na brodawki, bo od tego zniknie ci pokarm! W jeden dzień!
Jeśli karmisz za wszelką cenę - męczysz siebie i dziecko, wtedy też je na pewno głodzisz, bo płacze przecież, no uparłaś się na to karmienie, a po co, czasem trzeba odpuścić, ja nie karmiłam i moje nie choruje... 
Jeśli już karmisz, to siedź w domu, nawet nie próbuj karmić w miejscach publicznych i narażać inne niewinne oczy na ten bulwersujący widok. 
I nie waż się karmić dłużej niż rok, bo wtedy to już krzywdzisz dziecko, po roku to sama woda, więc znów je głodzisz, poza tym niszczysz sobie piersi i no jak to, takie duże, to już patologia...
A w ogóle to po co chwalisz się tym karmieniem i sprawiasz przykrość wszystkim matkom niekarmiącym, przecież one też kochają swoje dzieci! Wywyższasz się, a przecież to nie ma znaczenia jak karmisz, ważne że nie głodzisz! Nie ważne, co z tego, że badania mówią inaczej.
Karmisz mlekiem modyfikowanym? No jak możesz, dajesz dziecku sztuczny wynalazek, idziesz na łatwiznę, jesteś wygodnicka, chcesz przesypiać noce mając małe dziecko - wstyd!

Dajesz smoczek - zapewniasz dziecku ukojenie, spokój, ale jednocześnie zapewniasz mu krzywy zgryz! Dziecko po roku ze smoczkiem to hańba! 
Jeśli nie dajesz, to przynajmniej nie zaburzy ci laktacji, ale wtedy co z ciebie za matka, pozwalasz dziecku płakać, nie dajesz uspokajacza...

Nosisz dziecko - przyzwyczajasz je, wejdzie ci na głowę, pozwalasz sobą manipulować. 
Nie nosisz dziecka, pozwalasz mu leżeć w bujaczku / leżaczku? Nie zapewniasz mu bliskości, stosujesz zimny chów, nie słyszałaś o rodzicielstwie bliskości??

Śpisz z dzieckiem - możesz je skrzywdzić, przygnieść, zrzucić, nie umiesz narzucić zasad, powinno spać w swoim łóżeczku.
Nie śpisz z dzieckiem - też je krzywdzisz, chcesz mieć całe łóżko dla siebie? Znów nie jesteś rodzicem bliskości...

Szczepisz dziecko - dbasz o jego zdrowie. Ale to znaczy, że nie czytałaś w ulotce o możliwych niepożądanych odczynach poszczepiennych (bo o możliwych niepożądanych działaniach występujących po zażyciu paracetamolu to każdy czytał), więc RYZYKUJESZ zdrowiem swojego dziecka! To może lepiej nie szczepić? Wtedy ryzykujesz, że zachoruje np. na gruźlicę, albo wyhoduje sobie w nosie pneumokoki antybiotykooporne... I jeszcze mogą ci ograniczyć prawa rodzicielskie, albo czort wie, czy nie zabrać ich całkiem i puścić za tobą w świat list gończy...

Trzymasz się zaleceń WHO co do rozszerzania diety, stosujesz na dziecku dzikie eksperymenty, jakimi dla niektórych jest zdrowe odżywianie, nie dajesz słodyczy? No i po co znowu jesteś taka eko, bio i fit, jak chemia jest WSZĘDZIE, to po co ją sobie ograniczać i zabierać dziecku dzieciństwo okraszone białymi kryształkami cukru? Dziecko musi jeść normalnie! Tylko zależy, co dla kogo znaczy normalnie... 
Dajesz dziecku parówki / Danonki /  Kubusia / gluten? No jak możesz tak je truć, nie słyszałaś o zdrowym odżywianiu?  Powinnaś od rana do wieczora stać w kuchni, robiąc zakwas na chleb, mleko kokosowe  i smoothie z jarmużu i avocado.

Normalnym jest za to, że w samochodzie małe dzieci mogą podróżować jedynie w fotelikach samochodowych. Masz taki? Uff? Oooo nie moja droga, bo co ty masz za fotelik! Nie markowy! To tak jakbyś nie miała wcale. I nie rwf? No jak to, nieważne, że auto masz za pięć tysięcy, fotelik za dwa tysiące musi być! Bo inaczej nie dbasz o bezpieczeństwo dziecka, tak mówią badania.
Aaa, masz rwf? No, teraz to wszyscy będą zaglądać ci do portfela, oskarżając o rozrzutność, a dziecko będzie ci się nudzić w aucie, nic nie widzieć i w ogóle to gdzie ono nogi założy! Na szyję??

Pozwalasz dziecku się ubrudzić, bawić w piaskownicy? Nie dbasz o nie, tam są ZARAZKI! 
Dbasz o jego czystość? No wiesz, dziecko nie może być wychowywane w sterylności...

Chwalisz dziecko? Myślisz, że wpływasz na jego rozwój, stosując pozytywne wzmocnienia, bijąc brawo? Ale z ciebie behawiorystka, tresujesz dziecko, zaburzasz jego zdolności do samooceny, uzależniasz jego samopoczucie od oceny innych... Nie chwalisz? Zaniżasz samoocenę dziecka, będzie się czuło niedoceniane, nic mu się nie uda w życiu...

Zapisujesz dziecko na zajęcia dodatkowe - dbasz o jego rozwój. Wróć, wypełniasz dziecku czas wolny, a ono się musi nudzić! Ale jak się nudzi, to przecież marnuje czas, nie rozwija się, musisz mu wymyślać jakieś kreatywne zajęcia...

I tak w kółko. Bez końca. Nie tknęłam tematu chrzcin, przekłuwania uszu niemowlakom, chodzików, pasty z fluorem, butów z twardą podeszwą, bajek, słoiczków, przedszkola, pory zasypiania dzieci... A przecież takich kontrowersyjnych tematów jest mnóstwo. 

I zawsze są dwie strony, zawsze są różne spojrzenia na dany temat. Każdy wybiera z tego to, co mu pasuje. 

Zabawne jest jednak, że w przypadku jednego tematu opieramy się na badaniach, a w przypadku innego te badania ignorujemy. 
Uważamy się za specjalistów w jakiejś dziedzinie i nawet nie dopuszczamy możliwości, że dla innych liczy się co innego, co innego jest ważniejsze. Zawsze warto jest rozmawiać. Tylko szkoda, że w przypadku tematów stricte dzieciowych rozmowa często szybko się kończy, przechodząc w płynące z dwóch stron monologi, czy wręcz elaboraty mające na celu przekonanie drugiej strony do swojego zdania. 

Dzielmy się wiedzą, uświadamiajmy, ale pozostawmy wolną drogę w wyborze innym ludziom.  

To ich życie, ich dzieci. Nie mam tu na myśli tematów, które nie podlegają dyskusji, takich jak bicie dzieci - stosowanie przemocy zawsze powinno być krytykowane. Ale wszystko inne podlega wyborom. Zanim więc skrytykujemy decyzje innych - skupmy się na swoich. Czy aby każda z nich jest tą najlepszą? 

czwartek, 19 października 2017

Jesienne ciasto z dyni

Sezon na dynię w pełni. Mam to szczęście, że dostałam kilka z domowego ogródka, ale też kupuję je bez opamiętania. Zupa z dyni i dyniowe ciasto to w mojej kuchni książęca para października. 
Polecam poniższy przepis, jeśli lubicie wilgotne ciasta pachnące piernikiem, z rodzynkami i polewą z białej czekolady.

Składniki:
- 2 szklanki mąki pszennej,
- 3/4 szklanki cukru,
- 1 paczka przyprawy do piernika, 
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej, 
- szczypta soli, 
- 1 średniej wielkości dynia okrągła (1,5 - 2kg), 
- 4 jajka, 
- 3/4 szklanki oleju rzepakowego, 
- 1 szklanka rodzynków. 

Dynię myjemy, kroimy na ćwiartki lub mniejsze paski, pozbyć się pestek. Ułożyć na blaszce pokrytej papierem do pieczenia i piec około 60 min. (lub krócej, do miękkości) w temperaturze 180 stopni. Po upieczeniu pobyć się skórki. 

Suche przesiać i wymieszać w misce. W drugiej wymieszać puree, jajka, olej i rodzynki. Połączyć wszystko drewnianą łyżką, wymieszać. Przełożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia, o wymiarach około 23 x 40 cm. Piec w temperaturze 180 stopni przez około 35 minut, do suchego patyczka. 

Polewa:
- 300 ml śmietanki 30%,
- 100g białej czekolady.

Śmietankę podgrzać, rozpuścić w niej czekoladę. Gotować na małym gazie przez chwilę, mieszając, aż do lekkiego zgęstnienia. Polać wystudzone ciasto. 

Smacznego, jest pyszne!

poniedziałek, 16 października 2017

Test podkładów - promocja w Rossmannie

Makijaż to codzienny element mojego poranka. Do dziś dziękuję mamie za to, że nauczyła mnie, jak się malować i czynię to z ochotą każdego dnia, ponieważ bez makijażu wyglądam jak nastolatka - blado i nijako. Niestety taka natura blondynki. Wygładzam więc cerę odpowiednim podkładem, przyciemniam brwi i maluję rzęsy. Od jakiegoś czasu uwielbiam też czerwoną szminkę, choć to akurat się zmienia. Nie zmienia się za to fakt, że bez dobrego podkładu ani rusz, zwłaszcza odkąd mój sen jest notorycznie przerywany przez małe potwory.

Jednak nie jestem kosmetyczną hedonistką :). Mam swoje ulubione marki, które rzadko zmieniam. Także dlatego, że nie mam tyle czasu na dobieranie odcieni kosmetyków w drogeriach i często wracam do domu z nietrafionym łupem. Jak wiadomo, sztuczne oświetlenie sklepów przekłamuje kolory i na nic zdaje się mazianie fluidem po przegubie dłoni czy fragmencie szyi. W efekcie po nietrafionej nowości wracałam zazwyczaj do sprawdzonego Maybelline Affinitone, zamiennie z Provoke Dr Ireny Eris. 

Tym razem przed zbliżającą się promocją w Rossmannie na kolorówkę (-55% z kartą) postanowiłam zrobić test - przez dwa tygodnie co dzień używałam innego podkładu. Wykorzystałam podkłady, które mam oraz takie, których jeszcze nie używałam. W tym celu udałam się do Rossmanna uzbrojona w malutkie woreczki strunowe i pudełeczka podróżne na krem. Zapytałam panią ekspedientkę, czy mogę nalać sobie kilka próbek podkładów z testerów, aby móc wypróbować je w domu, na twarzy. W jednym Rossmannie pani była przemiła i pozwoliła mi się obsłużyć, w drugim natomiast (tylko tam jest szafa Revlon), pani wydzielała mi po kropli... Woreczki / pudełeczka podpisałam nazwą i numerem / kolorem. Jeśli nie byłam pewna odcienia, wzięłam dwa sąsiadujące. 

Kilka słów o mojej cerze - jestem z natury bardzo blada, przeważnie więc brałam numerki 1 lub 2, kolory Light Ivory, Ivory, Vanilla, Light Beige. Mam cerę mieszaną, ze skłonnością do błyszczenia się w strefie T, ze sporadycznymi niedoskonałościami, obecnie zmęczoną, z widocznymi oznakami braku snu. Zależało mi na podkładzie, który będzie doskonale krył i matowił skórę, sięgałam więc po wersje matujące, jeśli takie były. 

Wnioski przeszły moje najśmielsze oczekiwania, testowanie co dzień innego podkładu pozwoliło mi dokonać trafnego wyboru i tak oto poza uzupełnieniem zapasów Maybelline Affinitone (Provoke już niestety nie ma w Rossmanie, wchodzi nowa wersja podkładów Eris), kupiłam tym razem dwa nowe fantastyczne podkłady.

Poniżej moja ocena poszczególnych fluidów (ceny bez promocji):

- Rimmel Wake Me Up -  Słaby. Rozświetla, nie matuje, przez co cera praktycznie od razu się błyszczy. Połyskujące drobinki jednak nie są dla mnie. Krycie bardzo słabe, zmęczenie nadal widoczne. Twarz wygląda nienaturalnie, odcienie mają żółte tony. Cena ok. 40zł. Ocena 3.

- Maybelline Affinitone - podkład, który używam na co dzień. Zapewnia średnie krycie, ale nie tworzy efektu maski i utrzymuje się przez cały dzień. Jest bardzo lekki, przez co cera wymaga przypudrowania w ciągu dnia. Niestety dość łatwo się ściera. Byłam z niego zadowolona, jest baaardzo wydajny, ale w porównaniu do innych i do mojego stanu cery teraz nie za słaby. Cena ok. 28zł. Daję mu ocenę 3+.

- Loreal True Match -  bardzo polecany przez moje koleżanki podkład, u mnie totalnie się nie sprawdził. Bardzo słabe krycie, trzeba go nałożyć dużo, ciężko się go rozprowadza, bo jest baaardzo rzadki, łatwo o smugi. Dość szybko twarz znów się błyszczy, według mnie to on nie matuje. Może za dużo się po nim spodziewałam. Cena ok. 60zł. Ocena 3+.

- Revlon Colorstay - drugi najbardziej polecany w moim otoczeniu podkład, podobno jeden z najlepiej kryjących. Moje wnioski - kryje słabo, a jest ciężki, widać go na twarzy, tak jakby trochę zatykał pory od razu po pomalowaniu, choć po utlenieniu się efekt mi się podobał. Jest nieco sztuczny, widać, że jestem pomalowana, pomimo dobranego odcienia. Bez szału. Cena ok. 70zł. Ocena 4.

- Dr Irena Eris Provoke Matt - średnie krycie, ale bardzo dobre zmatowienie, utrzymuje się cały dzień, jednak jest nieco cięższy, przez co pod koniec dnia lekko zatyka pory i po prostu jest widoczny na cerze. Nadaje jednak jej taki aksamitny wygląd. Bardzo szybko zasycha, trzeba się spieszyć z rozprowadzaniem. Minusem jest termin, w jakim powinien być zużyty po otwarciu - 6 miesięcy. Dość krótko dla osób, które lubią używać kilku kosmetyków jednocześnie. Za tę cenę spodziewałam się więcej. Cena ok. 80zł. Ocena: 4. 

- Max Factor Miracle Match - słabe krycie, ma tłustą konsystencję, cera się po nim lepi, ale efekt po nałożeniu dość fajny. Specyficzny zapach, trudny w idealnym rozprowadzeniu. Rozświetla cerę, ale jej nie matowi. Po odpowiednim przypudrowaniu jest dość trwały, jednak do cery mieszanej i tłustej według mnie się nie nadaje. Cena ok. 65zł. Ocena 4.

- Max Factor Lasting Performance - dobre krycie, utrzymuje się przez cały dzień, ale po jakimś czasie lekko się błyszczałam. Ciężko też było trafić mi z kolorem, najlepszy efekt był, gdy wymieszałam dwa odcienie ze sobą, aczkolwiek po utlenieniu się jakby lekko ciemniał. Cena ok. 45zł. Ocena 4+.

- Max Factor Healty Skin Harmony - świetny podkład, bardzo dobrze kryje (jest dość gęsty), bez efektu maski, jednak widzę, że mam go na twarzy. Po utlenieniu się wygląda bardzo naturalnie, cera po nim jest aksamitna. Dla mnie za ciężki na co dzień, ale zdecydowanie idealny na wielkie wyjścia. Najbardziej zaskoczyło mnie, gdy wróciłam z biegania, wzięłam prysznic, spojrzałam w lustro, a moja twarz była nadal idealnie gładka, jednolita i... matowa, a przecież spociłam się! Podkład nie spłynął, jest więc baaardzo trwały. Idealny na balangę z tańcami :). Cena ok. 50zł. Ocena 5+.

- Bourjous 123 Perfect Foundation - świetny, bardzo dobre krycie, cera po nim wygląda bardzo zdrowo i jest matowa przez cały dzień. Wielki plus za łatwe rozprowadzenie, jednak trzeba go nałożyć dość dużo, nie jest więc zbyt wydajny, a swoje kosztuje. Nie wymaga poprawek w ciągu dnia. Przyjemny zapach. Cena ok. 55zł. Ocena 5+.

- Rimmel Match Perfection Foundation - moje największe zaskoczenie. Podkład bardzo przystępny cenowo, bardzo dobrze kryje, ma fajną konsystencję, a przy tym jest lekki, nie widać go na twarzy. Utrzymuje się przez cały dzień, nie ściera i w zasadzie nie wymaga dodatkowego matowienia. Wskakuje u mnie na miejsce Provoke, będę go stosować na co dzień, bo przebił Affinitone. Cena ok. 35zł. Ocena 5+.

- Bourjous Air Mat - mój hit na wielkie wyjścia i bad face day :). Krycie absolutnie fantastyczne, być może jest to trochę efekt maski, bo cera po nim (ale po dłuższej chwili) wygląda jak z reklamy, co jest nieco dziwne na co dzień. No po prostu wielkie wow, jak nieskazitelnie można wyglądać pomimo niewyspania i matczynego zabiegania. Jest dość gęsty, ale nie zapycha, rozprowadza się bardzo dobrze i bardzo trwały. Matowi doskonale! Nie ściera się i nie musiałam przypudrowywać się kilka razy w ciągu dnia, jak to zwykle bywa. Pięknie pachnie. Cena ok. 50zł. Ocena 6!

W moim koszyku tym razem wylądowały więc Rimmel Match Perfection i Bourjous Air Mat. Polecam Wam przetestowanie w ten sposób podkładów na własnej skórze, bo każda z nas ma inną cerę i inne problemy. Ponoć są takie, co nie mają ich wcale :), reszta musi się kamuflować. Mojej mamie zaś Air Matt nie przypasował wcale, ma ona cerę naczynkową i u niej sprawdził się Revlon.

W promocji 'cena na do widzenia', od której także obowiązywał rabat kupiłam jeszcze dwa podkłady, których nie testowałam, edytuję więc wpis za jakiś czas, jak już się za nie wezmę. 

Promocja obowiązuje do 19.10., można jeszcze skorzystać. 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...