sobota, 21 października 2017

Złoty środek w macierzyństwie - czy istnieje?

Odkąd zostałam matką mam wrażenie, że grupy rodziców dzielą się na tych, którzy widzą świat na biało i czarno, zapominając, że na świecie istnieje cała feeria barw. Rodzice na każdym kroku wzajemnie się oceniają, krytykując swoje wybory rodzicielskie i metody wychowawcze.

Jak sprawdzić, czy należysz do szanownego grona idealnych rodziców i tym samym masz prawo do krytykowania innych? Jakie rady i oceny chociaż raz słyszy każdy rodzic?
A no idzie to tak.

Rodzisz dziecko siłami natury - wtedy możesz nazywać się matką. Chyba, że rodzisz ze znieczuleniem zewnątrzoponowym, wtedy dbasz o własną wygodę, nie patrząc, że może to zaszkodzić dziecku. A jeśli rodziłaś przez cesarskie cięcie, no to sorry, nie możesz mówić, że rodziłaś - no bo nie rodziłaś, dziecko ci wyjęli przecież...

Karmisz piersią - super, jesteś Matką Polką, bio, eko i fit (bo wtedy chudniesz!), dajesz dziecku to, co najlepsze z natury. Ale pod żadnym pozorem, w żadnym wypadku, no nawet się nie waż choćby pomyśleć o podaniu swojego mleka z butelki, podaniu smoczka czy użyciu nakładek na brodawki, bo od tego zniknie ci pokarm! W jeden dzień!
Jeśli karmisz za wszelką cenę - męczysz siebie i dziecko, wtedy też je na pewno głodzisz, bo płacze przecież, no uparłaś się na to karmienie, a po co, czasem trzeba odpuścić, ja nie karmiłam i moje nie choruje... 
Jeśli już karmisz, to siedź w domu, nawet nie próbuj karmić w miejscach publicznych i narażać inne niewinne oczy na ten bulwersujący widok. 
I nie waż się karmić dłużej niż rok, bo wtedy to już krzywdzisz dziecko, po roku to sama woda, więc znów je głodzisz, poza tym niszczysz sobie piersi i no jak to, takie duże, to już patologia...
A w ogóle to po co chwalisz się tym karmieniem i sprawiasz przykrość wszystkim matkom niekarmiącym, przecież one też kochają swoje dzieci! Wywyższasz się, a przecież to nie ma znaczenia jak karmisz, ważne że nie głodzisz! Nie ważne, co z tego, że badania mówią inaczej.
Karmisz mlekiem modyfikowanym? No jak możesz, dajesz dziecku sztuczny wynalazek, idziesz na łatwiznę, jesteś wygodnicka, chcesz przesypiać noce mając małe dziecko - wstyd!

Dajesz smoczek - zapewniasz dziecku ukojenie, spokój, ale jednocześnie zapewniasz mu krzywy zgryz! Dziecko po roku ze smoczkiem to hańba! 
Jeśli nie dajesz, to przynajmniej nie zaburzy ci laktacji, ale wtedy co z ciebie za matka, pozwalasz dziecku płakać, nie dajesz uspokajacza...

Nosisz dziecko - przyzwyczajasz je, wejdzie ci na głowę, pozwalasz sobą manipulować. 
Nie nosisz dziecka, pozwalasz mu leżeć w bujaczku / leżaczku? Nie zapewniasz mu bliskości, stosujesz zimny chów, nie słyszałaś o rodzicielstwie bliskości??

Śpisz z dzieckiem - możesz je skrzywdzić, przygnieść, zrzucić, nie umiesz narzucić zasad, powinno spać w swoim łóżeczku.
Nie śpisz z dzieckiem - też je krzywdzisz, chcesz mieć całe łóżko dla siebie? Znów nie jesteś rodzicem bliskości...

Szczepisz dziecko - dbasz o jego zdrowie. Ale to znaczy, że nie czytałaś w ulotce o możliwych niepożądanych odczynach poszczepiennych (bo o możliwych niepożądanych działaniach występujących po zażyciu paracetamolu to każdy czytał), więc RYZYKUJESZ zdrowiem swojego dziecka! To może lepiej nie szczepić? Wtedy ryzykujesz, że zachoruje np. na gruźlicę, albo wyhoduje sobie w nosie pneumokoki antybiotykooporne... I jeszcze mogą ci ograniczyć prawa rodzicielskie, albo czort wie, czy nie zabrać ich całkiem i puścić za tobą w świat list gończy...

Trzymasz się zaleceń WHO co do rozszerzania diety, stosujesz na dziecku dzikie eksperymenty, jakimi dla niektórych jest zdrowe odżywianie, nie dajesz słodyczy? No i po co znowu jesteś taka eko, bio i fit, jak chemia jest WSZĘDZIE, to po co ją sobie ograniczać i zabierać dziecku dzieciństwo okraszone białymi kryształkami cukru? Dziecko musi jeść normalnie! Tylko zależy, co dla kogo znaczy normalnie... 
Dajesz dziecku parówki / Danonki /  Kubusia / gluten? No jak możesz tak je truć, nie słyszałaś o zdrowym odżywianiu?  Powinnaś od rana do wieczora stać w kuchni, robiąc zakwas na chleb, mleko kokosowe  i smoothie z jarmużu i avocado.

Normalnym jest za to, że w samochodzie małe dzieci mogą podróżować jedynie w fotelikach samochodowych. Masz taki? Uff? Oooo nie moja droga, bo co ty masz za fotelik! Nie markowy! To tak jakbyś nie miała wcale. I nie rwf? No jak to, nieważne, że auto masz za pięć tysięcy, fotelik za dwa tysiące musi być! Bo inaczej nie dbasz o bezpieczeństwo dziecka, tak mówią badania.
Aaa, masz rwf? No, teraz to wszyscy będą zaglądać ci do portfela, oskarżając o rozrzutność, a dziecko będzie ci się nudzić w aucie, nic nie widzieć i w ogóle to gdzie ono nogi założy! Na szyję??

Pozwalasz dziecku się ubrudzić, bawić w piaskownicy? Nie dbasz o nie, tam są ZARAZKI! 
Dbasz o jego czystość? No wiesz, dziecko nie może być wychowywane w sterylności...

Chwalisz dziecko? Myślisz, że wpływasz na jego rozwój, stosując pozytywne wzmocnienia, bijąc brawo? Ale z ciebie behawiorystka, tresujesz dziecko, zaburzasz jego zdolności do samooceny, uzależniasz jego samopoczucie od oceny innych... Nie chwalisz? Zaniżasz samoocenę dziecka, będzie się czuło niedoceniane, nic mu się nie uda w życiu...

Zapisujesz dziecko na zajęcia dodatkowe - dbasz o jego rozwój. Wróć, wypełniasz dziecku czas wolny, a ono się musi nudzić! Ale jak się nudzi, to przecież marnuje czas, nie rozwija się, musisz mu wymyślać jakieś kreatywne zajęcia...

I tak w kółko. Bez końca. Nie tknęłam tematu chrzcin, przekłuwania uszu niemowlakom, chodzików, pasty z fluorem, butów z twardą podeszwą, bajek, słoiczków, przedszkola, pory zasypiania dzieci... A przecież takich kontrowersyjnych tematów jest mnóstwo. 

I zawsze są dwie strony, zawsze są różne spojrzenia na dany temat. Każdy wybiera z tego to, co mu pasuje. 

Zabawne jest jednak, że w przypadku jednego tematu opieramy się na badaniach, a w przypadku innego te badania ignorujemy. 
Uważamy się za specjalistów w jakiejś dziedzinie i nawet nie dopuszczamy możliwości, że dla innych liczy się co innego, co innego jest ważniejsze. Zawsze warto jest rozmawiać. Tylko szkoda, że w przypadku tematów stricte dzieciowych rozmowa często szybko się kończy, przechodząc w płynące z dwóch stron monologi, czy wręcz elaboraty mające na celu przekonanie drugiej strony do swojego zdania. 

Dzielmy się wiedzą, uświadamiajmy, ale pozostawmy wolną drogę w wyborze innym ludziom.  

To ich życie, ich dzieci. Nie mam tu na myśli tematów, które nie podlegają dyskusji, takich jak bicie dzieci - stosowanie przemocy zawsze powinno być krytykowane. Ale wszystko inne podlega wyborom. Zanim więc skrytykujemy decyzje innych - skupmy się na swoich. Czy aby każda z nich jest tą najlepszą? 

czwartek, 19 października 2017

Jesienne ciasto z dyni

Sezon na dynię w pełni. Mam to szczęście, że dostałam kilka z domowego ogródka, ale też kupuję je bez opamiętania. Zupa z dyni i dyniowe ciasto to w mojej kuchni książęca para października. 
Polecam poniższy przepis, jeśli lubicie wilgotne ciasta pachnące piernikiem, z rodzynkami i polewą z białej czekolady.

Składniki:
- 2 szklanki mąki pszennej,
- 3/4 szklanki cukru,
- 1 paczka przyprawy do piernika, 
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej, 
- szczypta soli, 
- 1 średniej wielkości dynia okrągła (1,5 - 2kg), 
- 4 jajka, 
- 3/4 szklanki oleju rzepakowego, 
- 1 szklanka rodzynków. 

Dynię myjemy, kroimy na ćwiartki lub mniejsze paski, pozbyć się pestek. Ułożyć na blaszce pokrytej papierem do pieczenia i piec około 60 min. (lub krócej, do miękkości) w temperaturze 180 stopni. Po upieczeniu pobyć się skórki. 

Suche przesiać i wymieszać w misce. W drugiej wymieszać puree, jajka, olej i rodzynki. Połączyć wszystko drewnianą łyżką, wymieszać. Przełożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia, o wymiarach około 23 x 40 cm. Piec w temperaturze 180 stopni przez około 35 minut, do suchego patyczka. 

Polewa:
- 300 ml śmietanki 30%,
- 100g białej czekolady.

Śmietankę podgrzać, rozpuścić w niej czekoladę. Gotować na małym gazie przez chwilę, mieszając, aż do lekkiego zgęstnienia. Polać wystudzone ciasto. 

Smacznego, jest pyszne!

poniedziałek, 16 października 2017

Test podkładów - promocja w Rossmannie

Makijaż to codzienny element mojego poranka. Do dziś dziękuję mamie za to, że nauczyła mnie, jak się malować i czynię to z ochotą każdego dnia, ponieważ bez makijażu wyglądam jak nastolatka - blado i nijako. Niestety taka natura blondynki. Wygładzam więc cerę odpowiednim podkładem, przyciemniam brwi i maluję rzęsy. Od jakiegoś czasu uwielbiam też czerwoną szminkę, choć to akurat się zmienia. Nie zmienia się za to fakt, że bez dobrego podkładu ani rusz, zwłaszcza odkąd mój sen jest notorycznie przerywany przez małe potwory.

Jednak nie jestem kosmetyczną hedonistką :). Mam swoje ulubione marki, które rzadko zmieniam. Także dlatego, że nie mam tyle czasu na dobieranie odcieni kosmetyków w drogeriach i często wracam do domu z nietrafionym łupem. Jak wiadomo, sztuczne oświetlenie sklepów przekłamuje kolory i na nic zdaje się mazianie fluidem po przegubie dłoni czy fragmencie szyi. W efekcie po nietrafionej nowości wracałam zazwyczaj do sprawdzonego Maybelline Affinitone, zamiennie z Provoke Dr Ireny Eris. 

Tym razem przed zbliżającą się promocją w Rossmannie na kolorówkę (-55% z kartą) postanowiłam zrobić test - przez dwa tygodnie co dzień używałam innego podkładu. Wykorzystałam podkłady, które mam oraz takie, których jeszcze nie używałam. W tym celu udałam się do Rossmanna uzbrojona w malutkie woreczki strunowe i pudełeczka podróżne na krem. Zapytałam panią ekspedientkę, czy mogę nalać sobie kilka próbek podkładów z testerów, aby móc wypróbować je w domu, na twarzy. W jednym Rossmannie pani była przemiła i pozwoliła mi się obsłużyć, w drugim natomiast (tylko tam jest szafa Revlon), pani wydzielała mi po kropli... Woreczki / pudełeczka podpisałam nazwą i numerem / kolorem. Jeśli nie byłam pewna odcienia, wzięłam dwa sąsiadujące. 

Kilka słów o mojej cerze - jestem z natury bardzo blada, przeważnie więc brałam numerki 1 lub 2, kolory Light Ivory, Ivory, Vanilla, Light Beige. Mam cerę mieszaną, ze skłonnością do błyszczenia się w strefie T, ze sporadycznymi niedoskonałościami, obecnie zmęczoną, z widocznymi oznakami braku snu. Zależało mi na podkładzie, który będzie doskonale krył i matowił skórę, sięgałam więc po wersje matujące, jeśli takie były. 

Wnioski przeszły moje najśmielsze oczekiwania, testowanie co dzień innego podkładu pozwoliło mi dokonać trafnego wyboru i tak oto poza uzupełnieniem zapasów Maybelline Affinitone (Provoke już niestety nie ma w Rossmanie, wchodzi nowa wersja podkładów Eris), kupiłam tym razem dwa nowe fantastyczne podkłady.

Poniżej moja ocena poszczególnych fluidów (ceny bez promocji):

- Rimmel Wake Me Up -  Słaby. Rozświetla, nie matuje, przez co cera praktycznie od razu się błyszczy. Połyskujące drobinki jednak nie są dla mnie. Krycie bardzo słabe, zmęczenie nadal widoczne. Twarz wygląda nienaturalnie, odcienie mają żółte tony. Cena ok. 40zł. Ocena 3.

- Maybelline Affinitone - podkład, który używam na co dzień. Zapewnia średnie krycie, ale nie tworzy efektu maski i utrzymuje się przez cały dzień. Jest bardzo lekki, przez co cera wymaga przypudrowania w ciągu dnia. Niestety dość łatwo się ściera. Byłam z niego zadowolona, jest baaardzo wydajny, ale w porównaniu do innych i do mojego stanu cery teraz nie za słaby. Cena ok. 28zł. Daję mu ocenę 3+.

- Loreal True Match -  bardzo polecany przez moje koleżanki podkład, u mnie totalnie się nie sprawdził. Bardzo słabe krycie, trzeba go nałożyć dużo, ciężko się go rozprowadza, bo jest baaardzo rzadki, łatwo o smugi. Dość szybko twarz znów się błyszczy, według mnie to on nie matuje. Może za dużo się po nim spodziewałam. Cena ok. 60zł. Ocena 3+.

- Revlon Colorstay - drugi najbardziej polecany w moim otoczeniu podkład, podobno jeden z najlepiej kryjących. Moje wnioski - kryje słabo, a jest ciężki, widać go na twarzy, tak jakby trochę zatykał pory od razu po pomalowaniu, choć po utlenieniu się efekt mi się podobał. Jest nieco sztuczny, widać, że jestem pomalowana, pomimo dobranego odcienia. Bez szału. Cena ok. 70zł. Ocena 4.

- Dr Irena Eris Provoke Matt - średnie krycie, ale bardzo dobre zmatowienie, utrzymuje się cały dzień, jednak jest nieco cięższy, przez co pod koniec dnia lekko zatyka pory i po prostu jest widoczny na cerze. Nadaje jednak jej taki aksamitny wygląd. Bardzo szybko zasycha, trzeba się spieszyć z rozprowadzaniem. Minusem jest termin, w jakim powinien być zużyty po otwarciu - 6 miesięcy. Dość krótko dla osób, które lubią używać kilku kosmetyków jednocześnie. Za tę cenę spodziewałam się więcej. Cena ok. 80zł. Ocena: 4. 

- Max Factor Miracle Match - słabe krycie, ma tłustą konsystencję, cera się po nim lepi, ale efekt po nałożeniu dość fajny. Specyficzny zapach, trudny w idealnym rozprowadzeniu. Rozświetla cerę, ale jej nie matowi. Po odpowiednim przypudrowaniu jest dość trwały, jednak do cery mieszanej i tłustej według mnie się nie nadaje. Cena ok. 65zł. Ocena 4.

- Max Factor Lasting Performance - dobre krycie, utrzymuje się przez cały dzień, ale po jakimś czasie lekko się błyszczałam. Ciężko też było trafić mi z kolorem, najlepszy efekt był, gdy wymieszałam dwa odcienie ze sobą, aczkolwiek po utlenieniu się jakby lekko ciemniał. Cena ok. 45zł. Ocena 4+.

- Max Factor Healty Skin Harmony - świetny podkład, bardzo dobrze kryje (jest dość gęsty), bez efektu maski, jednak widzę, że mam go na twarzy. Po utlenieniu się wygląda bardzo naturalnie, cera po nim jest aksamitna. Dla mnie za ciężki na co dzień, ale zdecydowanie idealny na wielkie wyjścia. Najbardziej zaskoczyło mnie, gdy wróciłam z biegania, wzięłam prysznic, spojrzałam w lustro, a moja twarz była nadal idealnie gładka, jednolita i... matowa, a przecież spociłam się! Podkład nie spłynął, jest więc baaardzo trwały. Idealny na balangę z tańcami :). Cena ok. 50zł. Ocena 5+.

- Bourjous 123 Perfect Foundation - świetny, bardzo dobre krycie, cera po nim wygląda bardzo zdrowo i jest matowa przez cały dzień. Wielki plus za łatwe rozprowadzenie, jednak trzeba go nałożyć dość dużo, nie jest więc zbyt wydajny, a swoje kosztuje. Nie wymaga poprawek w ciągu dnia. Przyjemny zapach. Cena ok. 55zł. Ocena 5+.

- Rimmel Match Perfection Foundation - moje największe zaskoczenie. Podkład bardzo przystępny cenowo, bardzo dobrze kryje, ma fajną konsystencję, a przy tym jest lekki, nie widać go na twarzy. Utrzymuje się przez cały dzień, nie ściera i w zasadzie nie wymaga dodatkowego matowienia. Wskakuje u mnie na miejsce Provoke, będę go stosować na co dzień, bo przebił Affinitone. Cena ok. 35zł. Ocena 5+.

- Bourjous Air Mat - mój hit na wielkie wyjścia i bad face day :). Krycie absolutnie fantastyczne, być może jest to trochę efekt maski, bo cera po nim (ale po dłuższej chwili) wygląda jak z reklamy, co jest nieco dziwne na co dzień. No po prostu wielkie wow, jak nieskazitelnie można wyglądać pomimo niewyspania i matczynego zabiegania. Jest dość gęsty, ale nie zapycha, rozprowadza się bardzo dobrze i bardzo trwały. Matowi doskonale! Nie ściera się i nie musiałam przypudrowywać się kilka razy w ciągu dnia, jak to zwykle bywa. Pięknie pachnie. Cena ok. 50zł. Ocena 6!

W moim koszyku tym razem wylądowały więc Rimmel Match Perfection i Bourjous Air Mat. Polecam Wam przetestowanie w ten sposób podkładów na własnej skórze, bo każda z nas ma inną cerę i inne problemy. Ponoć są takie, co nie mają ich wcale :), reszta musi się kamuflować. Mojej mamie zaś Air Matt nie przypasował wcale, ma ona cerę naczynkową i u niej sprawdził się Revlon.

W promocji 'cena na do widzenia', od której także obowiązywał rabat kupiłam jeszcze dwa podkłady, których nie testowałam, edytuję więc wpis za jakiś czas, jak już się za nie wezmę. 

Promocja obowiązuje do 19.10., można jeszcze skorzystać. 

czwartek, 12 października 2017

Jak ułatwić sobie codziennie gotowanie?

Nie jestem mistrzynią gotowania (co najwyżej pieczenia) i nie mogę powiedzieć, żebym to uwielbiała. Owszem, jak mam wenę i czas, to lubię sobie pokucharzyć. Na co dzień jednak stanie w kuchni zwyczajnie mnie wkurza i traktuję to jako obowiązek konieczny do wypełnienia.

Musimy jeść, a nie wyobrażam sobie codziennego jedzenia na mieście lub kupowania gotowców. Za bardzo cenię sobie zdrowie, żeby nie zwracać uwagi na to, co w siebie wrzucam. Czytanie składów produktów mam w nawyku i robię to automatycznie, zanim wrzucę coś do koszyka. Pierwszy syn do 2 roku życia nie zjadł nic ze sztucznymi dodatkami w składzie, do 3 roku zaś sporadycznie. Do teraz nie je większości rzeczy, które jedzą jego rówieśnicy - nie napije się coli, nie zje chipsów, nigdy nie jadł nic z McDonalds'a, poza lodem. Ja sama jadłam coś z Maca z dobre 10 lat temu, albo i jeszcze więcej.

Od czasu do czasu - nawet nie raz w miesiącu, zdarza nam się zjeść coś kupnego. Zazwyczaj jest to pizza z naszej ulubionej pizzerii. 

Gotuję na co dzień, bo nie mam innego wyjścia. Zatem jak ułatwiam sobie gotowanie?

ROBIĘ ZAPASY

Raz w miesiącu jedziemy na duże zakupy z listą produktów, które wymagają uzupełniania. Ryże, kasze, makarony, mąki, fasola, ciecierzyca, soczewica, ziarna (słonecznik, sezam, siemię lniane, czarnuszka, chia). Plus warzywa i owoce, które mogą poleżeć. Na bieżąco dokupujemy nabiał i inne szybko psujące się produkty.
Raz na jakiś czas mrożę zapas domowych pierogów i innych nadwyżek kulinarnych, typu pyzy czy kotlety, które zostały z obiadu - mam je na kryzysowe sytuacje. Mrożę też warzywa i owoce sezonowe. Dynia pokrojona w kostkę jest gotowa na szybką zupę, a truskawki i jagody w owsiance przypominają smak lata. Nie mrożę zup  - nie lubię smaku odmrożonej zupy. Kawałki delikatniejszego mięsa dla Maksa dzielę na małe porcje i mrożę osobno. Większą porcję kupionego mięsa dzielę na kilka obiadów, np. z jednej łopatki wieprzowej wydzielam kawałki na bitki w sosie, kroję małe fragmenty na gulasz, a część mielę na pulpety, kotlety czy do spaghetti.


PLANUJĘ

Idealna sytuacja w mojej kuchni to taka, gdy mam zaplanowane obiady na cały tydzień. Nie ma wtedy powodu do nerwowego pośpiechu co rano, nie wymyślam nic naprędce, nie klnę pod nosem z braku potrzebnych produktów. Nie planuję ściśle, co do dnia - planuję dania, ale o tym kiedy je zrobię, decyduję dzień przed lub rano, w zależności od tego, na co mamy ochotę i ile mam akurat czasu. Na lodówce mam listę zup i innych dań, które lubimy. Gotując je, odhaczam ptaszkiem danie, dzięki temu nie gotuję w kółko tego samego i nie mam problemów typu "co by tu zrobić na obiad?", a przynajmniej nie mam ich za często :).

GOTUJĘ PROSTO

I szybko. Śniadania to głównie owsianki lub inne płatki, w weekend jajka pod różną postacią. Zupa co drugi dzień gotuje się sama, a drugie danie nie jest wymyślne. Pierś z kurczaka z parowara, warzywa z patelni z kaszą jaglaną, ryż po chińsku, czasem jakiś kotlet czy spaghetti. Często robię dania jednogarnkowe lub po prostu wrzucam wszystko do piekarnika. Byle było szybko. Mój mąż na szczęście nie jest kapryśny i nawet nie musi mieć mięsa na obiad- najbardziej zadowolony jest, gdy postawię przed nim gar świeżo ugotowanych ziemniaków z kubkiem śmietany. W końcu chłop z południa :). Kolacje to głównie kanapki, co jakiś czas racuszki czy naleśniki, a od wielkiego dzwonu domowe frytki. Gotuję ekonomicznie - przykład to kurczak z piekarnika, pieczony na butelce piwa (nie mam rożna), z warzywami pokrojonymi w słupki (ziemniaki, buraki, marchewka, pietruszka, seler). Taki kurczak w całości to obiad na dwa dni, a na trzeci dzień zostaje jeszcze kawałek piersi na kanapki dla chłopców. Staram się gotować na dwa dni, ale nie zawsze się to udaje.

GOTUJĘ SEZONOWO

Cukinia, fasolka szparagowa, papryka czerwona, kalafior, dynia, pomidory... W czasie sezonu na nie kupuję je na okrągło i robię z nich wszystko, a także mrożę. Pomidora zimą nie da się zjeść, ale suszony domowy pomidor ze słoika - pycha.

KORZYSTAM Z PROMOCJI

Gdy widzę promocję na produkty, które używamy stale, kupuję je w większej ilości, nawet gdy akurat ich nie potrzebuję. Przykład - jogurt naturalny idzie u nas litrami. W promocji 3 w cenie 2 zapełniłam jedną półkę lodówki jogurtami i mieliśmy ich zapas na cały miesiąc.

PRZYJMUJĘ POMOC

Uwielbiam, gdy czasem babcia zadzwoni, że ugotowała gar zupy i może się podzielić, albo mama przywiezie talerz domowych naleśników. Jeden posiłek z głowy - ja mogę zająć się czymś innym. Podobnie z zaproszeniem nas na obiad - korzystamy chętnie :).

Grillowany łosoś, młode ziemniaczki i surówka z marchewki z jogurtem.

sobota, 7 października 2017

Współczesne macierzyństwo - jakie jest?

Pewnie każda mama usłyszała chociaż raz od swojej mamy lub babci, jak to kiedyś było ciężko, a jak teraz mamy dobrze - słoiczki, pampersy, tysiące zabawek, same udogodnienia, nie mamy prawa narzekać! No właśnie - nie mamy?

KIEDYŚ

Moja mama zaszła w ciążę zaraz po szkole, jak 3/4 jej koleżanek z klasy. Miałam to szczęście, że po moich narodzinach nie pracowała zawodowo i była zawsze przy nas (jak większość kobiet z jej pokolenia). Rodzice przez pierwsze 4 lata po ślubie mieszkali już z nami raz u jednych teściów, raz u drugich. Mama opowiadała, że tata przynosił obiady z pracowniczej stołówki, nie musiała więc gotować. Dziadkowie pracowali, ale i tak były to dwie pary oczu więcej do przypilnowania dzieci w czasie, gdy tego pilnowania potrzebują najbardziej.

Potem przenieśliśmy się 'na swoje'. Ja i brat nie chodziliśmy do przedszkola, odpadał więc poranny ekstremalny wyścig z czasem. Nie mieliśmy tylu zabawek, nie było więc czego sprzątać, oboje z bratem szanowaliśmy każdą sztukę.
W moich wspomnieniach jest obraz mamy gotującej obiad przez pół dnia, kręcącej się po domu, ogródku, zajmującej codziennymi domowymi sprawami, czytającej książki i czasopisma, oglądającej seriale. Takie czasy. Na zakupy jeździło się raz na jakiś czas, nie było przecież tylu sklepów, galerii, nie było komputerów, internetu. Czas płynął wolniej - sama potrafiłam całe godziny, wieczory, weekendy spędzać na czytaniu książek lub szlajaniu się po okolicznych łąkach z bratem i sąsiadką. Mama nie wymyślała nam zabaw, nie wisieliśmy jej przy nodze, na przydomowym podwórku nie musiał nas nikt pilnować. 

TERAZ

Moje macierzyństwo od początku nie było takie, jak te mojej mamy, chociaż świadomie zaplanowane. Jeszcze z pierworodnym w brzuszku zamieszkaliśmy na swoim. Urodziłam pierwszego syna, prowadząc działalność gospodarczą, w domu z nim siedziałam jedynie miesiąc. Dzięki temu, że mama zostawała z małym na kilka godzin, ale też zastępowała mnie w firmie, mogłam łączyć pracę z macierzyństwem.

Po urodzeniu drugiego syna chciałam skorzystać tak prawdziwie z urlopu macierzyńskiego. A jednak nie dla mnie siedzenie w domu, pomimo karmienia piersią udało mi się zrobić studia podyplomowe.
Spełniam się obecnie w tak wielu dziedzinach, a wciąż mam nowe pomysły na rozwój, które tylko czekają na to, aż wcielę je w życie. Przez to niestety szwankuję na niektórych płaszczyznach - teraz na przykład starszak jest w przedszkolu, młodszy ma drzemkę. W zlewie czeka sterta naczyń, na podłodze leży milion zabawek, a ja poćwiczyłam z Mel B i właśnie zasiadłam z gorącą kawą i pomalowanymi paznokciami do nadrabiania zaległości na komputerze. Dla mojej mamy i babci to nie do pomyślenia - według nich obowiązki domowe trzeba zrobić najpierw, a do pracy zasiąść w czystym domu. Tylko, że przy dzieciach nasz dom nie jest nigdy tak naprawdę czysty, zawsze jest coś do zrobienia, a jeśli zabiorę się za sprzątanie teraz, za chwilę okaże się, że na pracę czasu już nie ma. Mój mąż też nie zabiera ze sobą do pracy brudnych naczyń czy sterty prania - wychodzi z domu i poświęca się pracy. Ja zmuszona jestem pracować w domu, przy dzieciach, muszę więc sobie skrupulatnie ten czas na pracę i rozwój wydzielać, bo inaczej nie zrobię nic. 

Próbuję uszczknąć z każdego dnia chwilę dla siebie, chociaż są one bardzo krótkie. Męczą mnie ciągi nocy ze snem przerywanym kilkukrotnie - Młodszy ząbkuje i często się budzi. Póki karmiłam piersią szybciej się uspokajał, teraz potrzebuje więcej bliskości, a prawie 12 kg leżące na klatce piersiowej to ciężar, z którym ciężko spać. 

Jestem zmęczona, a jednocześnie nigdy dotąd nie żyłam tak intensywnie, w takim tempie. Odkąd zostałam podwójną mamą, poziom mojej organizacji wzrósł niesamowicie, chociaż wiem, że sama sobie utrudniam. Zahaczam o wyczerpanie fizyczne i emocjonalne, a jednocześnie kocham swoje życie.

Mogłabym skorzystać z tego czasu i po prostu nic nie robić. Nic poza opieką nad dzieckiem, której mój 16-miesięczniak wymaga non stop. Dzieci w ogóle są dzisiaj o wiele bardziej wymagające, niż kiedyś. Pamiętacie powiedzenie "Dzieci i ryby głosu nie mają"? Moje dzieci mają głos i liczymy się z nim. My jesteśmy aktywni, rozwijamy swoje pasje i tego samego uczymy naszych synów. Starszy zapragnął w tym roku chodzić na karate, to wozimy go dwa razy w tygodniu na zajęcia, chociaż nam się nie chce :). Jednak nie wypełniamy mu każdej wolnej chwili, zgodziliśmy się na jedne zajęcia dodatkowe, on też musi się trochę ponudzić, pobudzić wyobraźnię do samodzielnej zabawy.

Uwielbiam wszechobecny dostęp do wiedzy. Moi rodzice uczyli się na własnych błędach, ja mogę przeczytać o wszystkim, o każdym etapie rozwoju dziecka, o sposobach na odpieluchowanie, o rozszerzaniu diety, opinie o przedszkolu itp. Moja mama ze swoimi niepokojami była sama lub dzieliła się nimi przy okazji spotkań towarzysko - rodzinnych, ja mogę w każdej chwili porozmawiać z koleżankami w realu i w internecie.

Tak jak mama, gotuję. Bardzo rzadko zdarza nam się zjeść coś na mieście, jeszcze rzadziej kupujemy coś gotowego. Lubię sobie coś upichcić, choć obecnie chyba nie lubię gotować. Męczy mnie wymyślanie posiłków, planowanie zakupów pod nie, robienie obiadu nam i zupy co 2 dzień dla dzieci. Czas na to poświęcony wolałabym spędzić inaczej. Świadomość żywieniowa nie pozwala mi jednak nie gotować. Musimy jeść, dzieci muszą jeść i musi to być zdrowe. Starszy po przedszkolu musi mieć zupę. Staram się więc działać maksymalnie ekonomicznie - planuję posiłki, robię jedne ogromne zakupy raz w miesiącu, mrożę owoce i warzywa sezonowe, co nieco wekuję.

Współczesne matki nie mają lekko, a ich największym wrogiem jest CZAS. Czas, którego w dobie jest tyle samo, co 30 lat temu, czas, który upływa jednak znacznie szybciej niż kiedyś, czas, którego brakuje każdemu. Żyjemy obecnie bardzo szybko, mamy tysiące spraw do załatwienia każdego dnia, staramy się je wypełnić maksymalnie, a i tak często wieczorem mamy poczucie porażki, bo z czymś nie zdążyłyśmy. Dziś jest o tyle trudniej, że świat wymaga od nas więcej, więc i my więcej wymagamy od siebie. Pogodzenie współczesnego macierzyństwa z pracą zawodową i rozwojem osobistym jest niczym balansowanie na wysokościach, na cienkiej linii w cyrku. Często coś odbywa się kosztem czegoś. Gdy mąż przejmuje opiekę nad dziećmi, muszę wybierać, na co poświęcę popołudnie czy wieczór. Nie da się zrobić wszystkiego, nie ma co się łudzić. Ale też nie wszystko muszę robić co dzień. Nie co dzień muszę sprzątać, nie co dzień muszę biegać, co dzień za to muszę mieć czas dla rodziny i dla siebie.

Grunt, to nie mieć zbyt wygórowanych oczekiwań co do rzeczywistości przy małych dzieciach - pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Z drugiej strony jednak nie ma co traktować dziecko jako wymówkę - nie mam kompletnie na nic czasu, bo mam dziecko. Lenia mam, a nie brak czasu :). A jeśli czasem narzekamy? Wtedy wystarczy nam, że ktoś nas wysłucha i powie: rozumiem cię, też tak mam, to minie. Najważniejsza, jak we wszystkim, jest równowaga. My kobiety, każdego dnia udowadniamy, że się da. Wszystko się da - dla nas nie ma niemożliwego i dlatego jesteśmy tak fantastyczne, w każdej roli, w jaką wpisuje nas galopujące życie.

czwartek, 5 października 2017

Niemowlę często się budzi - pogódź się z tym

Głośno jest ostatnio o nowym 'trendzie' wśród rodziców - podawanie dzieciom środków nasennych (klik). W Niemczech jest to już dość popularny proceder, tylko czekać, jak zawita i do nas, w końcu syropki na apetyt itp. biją rekordy sprzedaży.

Buszując po internecie trafiam na posty młodych, zmęczonych mam, które cierpią na deficyt snu, spowodowany budzącym się często lub nie śpiącym w nocy maluchem i próbują znaleźć na to rozwiązanie.

Zastanawiają mnie dwie rzeczy. Kto im powiedział, że niemowlę musi przesypiać noce? Owszem, są takie maluchy, które nie budzą się w nocy - ich mamy to szczęściary. Ale zdecydowana większość dzieci do 1 roku budzi się co najmniej kilka razy.

Ba - większość ludzi nie przesypia całej nocy ciągiem. Część budzi się za potrzebą skorzystania z toalety, część budzi suchość w ustach i muszą się czegoś napić, a jeszcze inni budzą się i ponownie zasypiają tak szybko, że nawet tego nie pamiętają. Zasypiamy w jednej pozycji, a budzimy się w innej.

Podobnie jest z dziećmi, jednak różnica jest taka, że one nie potrafią zasygnalizować, że coś im nie pasuje inaczej, jak tylko płaczem.

Obaj moi synowie mieli różne etapy co do spania. Najważniejszym elementem każdego dnia, którego trzymamy się z przysłowiowym zegarkiem w ręku jest wieczorny rytuał. On wprowadza w nasze wieczory pewną harmonię, poczucie stałości, bezpieczeństwa, a nam rodzicom zapewnia wolne od 19 - 20. Co by się później nie działo, jakby nie wyglądała noc, to do północy mamy spokój i czas dla siebie.

Starszy syn od urodzenia urządzał nam cyrki nocne. Z nim na rękach zaskakiwał nas świt, Starszy potrafił naprawdę nie spać całe noce, a my oczywiście razem z nim. Do dziś śmiejemy się w tego, jak zdarzało nam się podrzucać syna w weekend do dziadków, a sami wracaliśmy do domu, zamykaliśmy drzwi i... szliśmy spać. Inaczej się nie dało :). Starszak miał krótki okres przesypiania całych nocy w okolicy 6 miesiąca życia, ale tak na dobre przestał się budzić... po odstawieniu od piersi. Po 12 miesiącu życia w zasadzie spał już ładnie, a jak się przebudził czasem, to wystarczyło, że wrzuciliśmy go między nas do łóżka i spał dalej. Były jakieś krótkie momenty z lękami nocnymi, gdy był już większy, ale ogólnie na jego sen po roczku nie mogę narzekać.

Młodszy natomiast jest zupełnie inny. On do 6 miesiąca w nocy był bezproblemowy - budził się raz lub dwa rzeczywiście tylko na cyca i szedł spać dalej. Nawet nie wstawałam, bo do pół roku spał z nami. Po 6 miesiącu znacznie się w spaniu 'popsuł', budził coraz częściej, już nie tylko na cyca, płakał, miał momenty, że nie spał godzinę. Intensywne ząbkowanie do teraz daje nam w kość - 15 zębów za nami, ostatnia trójka przebije się na dniach i zostaną już tylko piątki. U niego odstawienie od piersi po 14 miesiącu nie pomogło w przesypianiu nocy, nadal się budzi, średnio raz, czasem dwa razy i co najgorsze - na mleko. Starszy nigdy mleka modyfikowanego w nocy nie pił, Młodszy drze się na pół osiedla, dopóki mleka nie dostanie. Jak je wypije, zasypia od razu. Wiem, że to niezdrowe - zbieramy siły na to, by go tego nocnego picia oduczyć. Jemu też nie wystarczy wrzucenie go do nas, on musi spać centralnie na mamie - 12kg zaśnie tylko na mojej klacie, już nawet nie na Tomka. Super, co :).

Paradoksalnie z Młodszym o wiele bardziej wyspana byłam do roczku - od kilku miesięcy chodzimy z Tomkiem jak zombi. Trochę pomagają preparaty na ząbkowanie, ale nie zawsze - nie zawsze jest bowiem płacz z powodu ząbkowania. Czasem jest to skok rozwojowy, czasem nadmiar bodźców w dzień, nadmiar nowych doświadczeń, emocji. Za gorąco, za zimno, za głośno, za cicho. Pieluszka gniecie, kołderka uwiera, a może coś się śni złego, a może po prostu chce do mamy. Każdy powód jest dobry :).

Jedyne co zatem możemy w tej sytuacji zrobić, to ją zaakceptować. Nie buntować się, nie denerwować, tylko przyjąć na klatę nocki z przerywanym snem. Jak to mówią, kto ma pszczoły ten ma miód, kto ma dzieci... :). Nieco pomaga nam system weekendowego odsypiania na zmianę - w jeden dzień ja śpię do oporu, w drugi mąż. I spokój. Tylko spokój nas uratuje - dzieci szybko rosną i w końcu wszystkie zaczną przesypiać całe noce. A wtedy my będziemy im ściągać kołdrę z łóżka w weekendy o 6 rano :). A póki co - niech żyje kawa.

wtorek, 3 października 2017

Wrzesień 2017 - Tu i teraz

Niesamowite, jak szybko minął wrzesień. Pierwsza połowa zaskoczyła nas nagłym ochłodzeniem i deszczami, druga natomiast rozpieszczała słońcem i szumiącymi liśćmi. Sezon na kasztany rozpoczął się w tym roku nieco później, pewnie przez temperatury niższe niż w roku ubiegłym. Uwielbiam zbierać kasztany i zaraziłam tym dzieci - każdy kolejny znaleziony to masa radości. Podczas drzemki Młodszego w weekendy Starszy z tatą robią ludziki z kasztanów - okazuje się jednak, że nie da się w nie wbić zapałki! Jest to możliwe dopiero po nawierceniu dziurki wkrętarką. Czy kiedyś zapałki były twardsze, czy kasztany bardziej elastyczne? :)



Obowiązkowe nadmorskie spacery zaliczone - jesień nad morzem jest piękna.







Wracając z krótkiej wycieczki zajechaliśmy do Redzikowa, obejrzeć z bliska samoloty stojące przy lotnisku wojskowym. Chłopcy byli zafascynowani:

 
W kuchni działo się - zapas suszonych pomidorów i pierogów w zamrażarce zrobiony:

 Pierwsza lampka wina po ponad dwóch latach smakowała wybornie :)


Zaliczyliśmy też kino. "To" okazało się być horrorem ponad moje nerwy. Nie widziałam pierwszej ekranizacji i nie czytałam Kinga, a jednak kinowe efekty sprawiły, że często ze strachu zamykałam oczy. Za klaunami nigdy nie przepadałam, ale teraz to ich boję... To chyba mój ostatni raz z horrorem w kinie, trząść ze strachu to ja się lubię w domowych pieleszach ;).



Obejrzeliśmy też "The Circle. Krąg" z Tomem Hanksem i Emmą Watson. Film o nas - współczesnych, o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą bycie częścią społeczności internetowej, o tym, co jesteśmy zdolni pokazać w sieci i jak działa... sekta? Oceńcie sami.


Z lektur nic nie mogę polecić w tym miesiącu.

Wpisy z września:
- W trasie z dziećmi - relacja z podróży 500km z dwójką maluchów w aucie,
- Masz dziecko? Siedź w domu - rzecz o dyskryminacji.
- Wspomnienie lata - nasze letnie obrazki,
- Lista 36. zup dla dziecka - pomysły do powieszenia na lodówkę,
- Przedszkole - plusy i minusy - wpis dla wszystkich wątpiących w sens posyłania dziecka do przedszkola.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...