Gdy urodził się nasz pierworodny, trasę 500km pokonywaliśmy kilka razy w roku, zaczynając od momentu, gdy miał 4.5 miesiąca. Synek uwielbia jeździć autem, do dziś zasypia w nim podczas jazdy dłuższej niż pół godziny. Ba, z nim potrafiliśmy jeździć autem po okolicy, gdy był mały, żeby tylko zasnął, bo jedynie w aucie się nie darł :). Zatem nie było żadnych problemów nawet w dłuższej trasie. Początkowo jeździliśmy nocą, a od jego 2 urodzin już w dzień. Turysta idealny.
Niedawno jechaliśmy do Koszalina - godzinka od nas. Wyjechaliśmy o 10 rano, w porze drzemki Młodszego. Starszy zasnął po kwadransie jazdy, a Młodszy dopiero przed samym dotarciem do celu.
Bo drugorodny zapalonym podróżnikiem niestety nie jest. W aucie drze się od pierwszej jazdy, rzadko w nim zasypia, nie da się go zabawić niczym dłużej niż 5 minut. Początkowo myślałam, że to wina ulewania, które męczyło nas do 8 miesiąca, jednak ulewanie się skończyło, a darcie japy (dosłownie) w aucie nie. Głównie dlatego nie wybraliśmy się w dłuższą trasę od narodzin Młodszego.
Dygresja. W ciąży ze Starszakiem w samochodzie czułam się świetnie, dużo jeździliśmy po Polsce, prowadziłam wtedy firmę i służbowo jeździłam sama w trasy do 60km. W drugiej ciąży jazdy autem nie cierpiałam, przeszkadzało mi wszystko i czułam się, jakbym miała chorobę lokomocyjną. Trasa przez Polskę to była męka, a z dużym brzuszkiem nie lubiłam już jeździć sama. Może dlatego chłopcy pod tym względem są tak różni?
Dygresja. W ciąży ze Starszakiem w samochodzie czułam się świetnie, dużo jeździliśmy po Polsce, prowadziłam wtedy firmę i służbowo jeździłam sama w trasy do 60km. W drugiej ciąży jazdy autem nie cierpiałam, przeszkadzało mi wszystko i czułam się, jakbym miała chorobę lokomocyjną. Trasa przez Polskę to była męka, a z dużym brzuszkiem nie lubiłam już jeździć sama. Może dlatego chłopcy pod tym względem są tak różni?
W drugiej połowie sierpnia zdecydowaliśmy się wybrać w końcu do rodzinnej miejscowości męża, 500km w jedną stronę. Zastanawialiśmy się od której strony ugryźć temat - o jakiej porze wyruszyć. Nie wchodziła w grę podróż całodniowa. Wiedziałam, że średnio 8 godzin w ciągu dnia to dzieci w aucie nie wysiedzą.
Kusiła nas podróż nocna, z wyjazdem na porę spania dzieci, jednak szybko z niej zrezygnowaliśmy. Młodszy nadal budzi się w nocy i potrafi zrobić niezły cyrk, a ukoi się tylko przytulaniem i ponownym zaśnięciem na rękach, a właściwie na nas. Wolałam nie ryzykować jego pobudki w środku nocy i stawania gdzieś przy drodze lub pilnego szukania stacji benzynowej, w celu spędzenia na niej czasu odpowiedniego do uśpienia Młodszego oraz próby odłożenia go do fotelika... Każda godzinka na postoju to godzinka dłużej w trasie... Zaważyło też to, że przy dwójce dzieci chodzimy notorycznie zmęczeni i niewyspani, nie dla nas więc już jazda całonocna.
Rozważaliśmy wyjazd późnym popołudniem, powiedzmy 16-17, ale też z niego zrezygnowaliśmy. Młodszy już nie ma drugiej drzemki, dzięki czemu zasypia dość szybko wieczorem - bałam się, że jednak zaśnie na kilka popołudniowych godzin, a obudzi się na dobre po zmroku - o spokojnej jeździe wtedy nie byłoby mowy.
Wybraliśmy wyjazd późnonocny, albo jak kto woli, wczesnoporanny :). Mieliśmy wszystko tak poszykowane, żeby tylko wstać, umyć się, ubrać, zrobić kawę i wyruszyć. Auto zapakowaliśmy już wieczorem (pakowanie dzieci na tydzień to koszmar, zabraliśmy pół domu....). Starszak z wrażenia nie mógł zasnąć, co chwilę pytał, czy zaraz go obudzę. Wyruszyliśmy punkt 4 rano. Dzięki temu mieliśmy zapewnione pierwsze 3 godziny w ciszy - dzieci spały do 7. Gdy się obudziły, zrobiliśmy pierwszy postój, podczas którego zjedliśmy śniadanie, a Młodszy wypił mleko. Tydzień przed trasą zakończyliśmy karmienie piersią, miałam więc ze sobą termos z gorącą wodą i mleko modyfikowane, które synek pije teraz rano i wieczorem.
Dzieci zjadły naszykowaną wieczorem w słoiczki owsiankę na wodzie z jogurtem, bakaliami i bananem.
Wydawało mi się, że szybko się uwinęliśmy, ale gdy wsiedliśmy ponownie do samochodu, okazało się, że zajęło nam to 45 minut. Zdecydowanie za długo. Biorąc pod uwagę ilość postojów, do jakiej mieliśmy być zmuszeni w dalszej drodze, cała trasa mogła się przez to wydłużyć nawet o kilka godzin. Na kolejnych postojach więc streszczaliśmy się maksymalnie.
Zazwyczaj po wstaniu Młodszy ma 3 godziny aktywności przed drzemką. W aucie, z racji ograniczonych ruchów, udał się na drzemkę już po dwóch godzinach, podczas których trochę udało mi się go zabawiać, trochę pomogły chrupki kukurydziane, a trochę też niestety marudził. Kolejny krótki postój i poszedł spać na prawie dwie godziny. Na drzemkę udał się też Starszy :).
Gdy dzieci się obudziły, zrobiliśmy trzeci postój i drugie śniadanie.
I potem zaczęła się rzeźnia. Młodszy miał już dość jazdy, nie pomagało nic. W jednej chwili potrafił rozryczeć się kompletnie, zgrzać i zapowietrzyć. Robiliśmy więc kilka nagłych i bardzo krótkich postojów, żeby wyjąć go na chwilę, sprawdzić pieluszkę, poprawić, bo może go coś uwiera. Dlatego też wybraliśmy trasę drogami krajowymi, a jedynie kawałek ekspresówką i autostradą, by w razie czego móc się wszędzie zatrzymać. Nie wchodziło w grę wypięcie dziecka z fotelika podczas jazdy, ale możliwość szybkiego zatrzymania się była konieczna.
Męczyliśmy się wszyscy. Nie zmienialiśmy się za kierownicą, jak zwykle, bo mi nieco łatwiej jest zabawiać synka. Dobrze też pod tym względem spisał się Starszak - on fantastycznie potrafi rozbawić braciszka. I on jednak w pewnym momencie jednak odmówił współpracy i też zrobił się marudny, dostał więc tablet i zajął się nim na dobrą godzinę. Potem też już miał dość. Gdy zostało ostatnie 100km, nasze wyczerpanie i płacz Młodszego o różnym natężeniu sprawił, że byłam u kresu. Wtedy włączyłam głośniejszą muzykę i zaczęłam śpiewać, przekrzykując ryczącego brzdąca. Mąż się do mnie przyłączył i o dziwo... Syn przestał płakać. Gdy piosenka dobiegła końca, zaczął się znowu głośny ryk. Włączyłam więc następny utwór i znów, gdy my głośno śpiewaliśmy, on nie płakał i tylko się patrzył. Prześpiewaliśmy tak całą płytę. Gdy byliśmy już całkiem blisko, mały dostał nawet zakazany telefon i powerbank :). Tonący brzytwy się chwyta. I to dosłownie, bo Młodszemu telefon nie służy bynajmniej do oglądania czegokolwiek na nim, a do obgryzania i rzucania nim...
Po dotarciu na miejsce my dorośli byliśmy jak przeciągnięci przez pustynię, za to dzieci odzyskały 200% energii. Ciężko za nimi nadążyć :). Trasę, którą pokonywaliśmy czasem w 7 godzin, tym razem zrobiliśmy w 9.
Gdy na drugi dzień wsadzaliśmy dzieci do auta z zamiarem pojechania do sklepu, Starszak zapytał z przestrachem:
- Ale nie jedziemy daleko?
A Młodszy zaczął ryczeć jak tylko mąż zaczął wsadzać go w fotelik :). Taka trauma podróżna.
Drogę powrotną zaczęliśmy od tej samej godziny, tym razem jednak zrezygnowaliśmy nawet z tego kawałka ekpresówki i autostrady pod Poznaniem - przy wjeździe na nią widzieliśmy zakręcający długi korek (godziny porannego szczytu), a Starszy wołał już o toaletę. I dobrze zrobiliśmy - na autostradzie stalibyśmy w niezłym korku, a tak, jadąc jakimiś bocznymi drogami, oszczędziliśmy nawet 20km.
Po drodze zatrzymaliśmy się za pilną potrzebą dzieci na jakiejś stacji, której nazwy nie pamiętam. Wchodzimy, a tam karteczka "toaleta nieczynna". Podchodzę do pana w kasie i pytam:
Po drodze zatrzymaliśmy się za pilną potrzebą dzieci na jakiejś stacji, której nazwy nie pamiętam. Wchodzimy, a tam karteczka "toaleta nieczynna". Podchodzę do pana w kasie i pytam:
- Obie nieczynne? Przewijak też? Jesteśmy z małym dzieckiem.
Pracownik zrobił skruszoną minę i mówi:
- Raczej tak, jeszcze zapytam kierowniczki.
I zniknął na zapleczu, po czym po powrocie rzekł:
- Niestety tak.
Wyszliśmy wkurzeni, zapakowaliśmy dzieci w auto i ruszyliśmy dalej. Młodszy oczywiście po tak krótkim postoju od razu urządzał rzeźnię. Tuż obok na szczęście pojawił się Orlen.
W drodze powrotnej Młodszy jakimś cudem poza spaniem od 4 do 7 miał jeszcze dwie drzemki po ponad godzinę, w tym zasnął jakieś 80km przed domem i spał prawie do samego Słupska - więc pomimo tego, że jechaliśmy 9,5 godziny, byliśmy mniej zmęczeni. Słuchanie płaczu dziecka, gdy tak naprawdę niewiele można zrobić, by go ukoić, jest bardzo obciążające. Jednak wiedzieliśmy już, czego się spodziewać i byliśmy na płacz przygotowani także psychicznie. On też może minimalnie mniej płakał w drodze powrotnej - chyba zaczął rozumieć, że nie ma wyjścia, musimy jechać dalej.
Pewnie łatwiej będzie, gdy już będzie można go bardziej zabawić książeczkami czy nawet bajkami na tablecie. Póki co, synek jest tak ruchliwym dzieckiem, że inne dłuższe wojaże sobie odpuszczamy, to nie na nasze nerwy :).
Pewnie łatwiej będzie, gdy już będzie można go bardziej zabawić książeczkami czy nawet bajkami na tablecie. Póki co, synek jest tak ruchliwym dzieckiem, że inne dłuższe wojaże sobie odpuszczamy, to nie na nasze nerwy :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz