niedziela, 17 lipca 2016

Wakacje z dziećmi

Nasze przedszkole ma w tym roku dyżur w lipcu. Na sierpień można było zapisać dziecko do innych dyżurujących. Chciałam jednak, żeby Starszak odpoczął od tych ciągłych katarów, które męczyły go przez cały rok, oraz z racji tego, że w czerwcu spodziewaliśmy się drugiego dziecka, postanowiłam zostawić syna na wakacje w domu. Już widzę, że była to dobra decyzja - proces aklimatyzacji z nowym członkiem rodziny przebiega pomyślnie :). Starszak jest wspaniały jako starszy brat, bardzo pomocny, opiekuńczy. Do tej pory był w centrum uwagi, której wymagał zresztą bardzo dużo i bałam się trochę, jak będzie reagował choćby na to, że musi na coś poczekać. Na szczęście jest wspaniale, chociaż z trudem przychodzi nam jakiekolwiek 'wyrabianie się' do wyjścia na czas. A ten przy dwójce dzieci upływa w zastraszającym tempie.

Obecnie na spacery rodzinne wychodzimy na dwie fury, bo dziadek przerobił autko Starszaka, dodając nowe akumulatory i teraz mały rajdowiec może jeździć bez przerwy przez 3 godziny. Powiedzienie, że dziewczyny lecą na furę jest nadal aktualne :)



środa, 13 lipca 2016

Czy drugi poród jest łatwiejszy?

Będąc pierwszy raz w ciąży miałam wysoce sprecyzowane wyobrażenie dotyczące tego, jak powinien wyglądać poród. Ciążę znosiłam wspaniale, cały czas pracowałam i czułam się świetnie. Chciałam urodzić w terminie, ani wcześniej (remont!), ani później. Chciałam, żeby się samo zaczęło, i żeby nie było to w nocy. Po części się udało, urodziłam w dniu wyznaczonego terminu, jednak zaczęło się wieczorem dnia poprzedniego, cieknięciem wód płodowych. Jadąc na porodówkę byłam podekscytowana, nie bałam się - cóż, błoga nieświadomość :). Rodziłam całą noc, Starszak pojawił się na świecie dopiero rano. Z całości mam mgliste wspomnienia - byłam przyćmiona bólem, walczyłam z sennością, wyczerpaniem i dziwnym stanem, w który wprowadził mnie gaz rozweselający - porównywalnym do upojenia alkoholowego (dla mnie strasznym, bo nie piję i nie cierpię się tak czuć). Skupiona na sobie, tolerowałam jedynie mojego męża - panie położne dosłownie ignorowałam, nie odpowiadałam na pytania, za co później przepraszałam, ale tak działał na mnie ból. Każdy centymetr rozwarcia tworzył się wolno, w połowie poprosiłam o znieczulenie zewnątrzoponowe. Zadziałało rewelacyjnie na jakieś dwie godziny, później - jakby go nie było. 


W drugiej ciąży było inaczej. Znosiłam ją źle, często łapałam infekcje (mały przedszkolak ciągle coś przynosił) i nie mogłam doczekać się rozwiązania. Porodu jednak bałam się strasznie - świadomość tego, co mnie czeka powodowała wręcz ataki paniki. Tym razem chciałam, żeby zaczęło się nieco przed terminem (było mi już ciężko), najlepiej rano i żeby akurat nie było upału. Ginekolog pocieszał mnie, że za drugim razem jest łatwiej i szybciej. 

I było dokładnie tak, jak chciałam. Niecałe dwa tygodnie przed terminem zaczęły się skurcze co 20 minut, co jakiś czas zanikały. Chodziłam tak z nimi dwa dni. Trzeciego dnia wieczorem były już co 10 minut. Dochodziła 22, zaczynaliśmy się zbierać, gdy nagle... ustały. Zarządziłam pójście spać. O 3 w nocy zaczęły się znowu. Przeleżałam z nimi godzinę i wstałam. Zaczęły mi cieknąć wody. Na porodówkę trafiłam o 7 rano i usłyszałam od razu - rozwarcie 4cm. Poprosiłam o zzo, które tym razem zadziałało rewelacyjnie - skurcze były do wytrzymania. Przyspieszyło to też całą akcję, bo po pół godzinie rozwarcia było już 7cm, po kolejnej pół 9 cm. Młodszy pojawił się na świecie po 12. 

Był to całkiem inny poród - bardzo świadomy, spokojny, z momentami śmiechu. Po pierwszym mój mąż wyglądał, jakby go przejechał walec - tym razem cały czas dopisywał mu dobry humor. Pani anestezjolog nie mogła uwierzyć, że śmieję się pomiędzy skurczami. Położne żartowały, że w tym tempie mąż zdąży na mecz. Po wszystkim nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo poszło. 

Na pewno zadziałało 'doświadczenie' - już wiedziałam, czego się spodziewać. Strach jednak przy drugim porodzie był o wiele większy, a mimo to natura okazała się łaskawa - rzeczywiście drugi raz wszystko dzieje się łatwiej i szybciej.

piątek, 8 lipca 2016

"Tarzan: Legenda" - o filmie

Wyrwaliśmy się z mężem do kina na Tarzana. Dla pewności, że młodszy będzie najedzony, ściągnęłam mleko laktatorem i przed wyjściem podałam mu z butelki. Dzięki temu mieliśmy 3 godziny luzu, babcia została z dziećmi. 


Pewnie nie zwróciłabym uwagi na lecący w telewizji zwiastun, gdyby nie postać Aleksandra Skarsgårda - odtwórcy roli głównej. Ze swoim wzrostem, urodą i zwiększoną masą mięśniową nadawał się do tej roli idealnie :).

Opis filmu:
"Mijają lata, od kiedy Tarzan (Skarsgård), opuścił afrykańską dżunglę na rzecz cywilizowanego życia w Londynie. Jako John Clayton III, Lord Greystoke decyduje się wrócić do Konga, gdzie ma pełnić funkcję emisariusza rządu z misją handlową. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że jest pionkiem w śmiertelnie niebezpiecznej grze targanego wolą zemsty, chciwego kapitana Leona Roma z Belgii (Waltz). Okazuje się, że osoby stojące za zabójczym spiskiem nie mają pojęcia, co rozpęta się za ich sprawą." źródło

Film bardzo wciągający i nieprzesycony efektami komputerowymi. Napięcie jest idealnie stopniowane, dzięki czemu nie ma ani momentów nudy, ani zbyt długich akcji. Piękne obrazy i wspaniała muzyka pozwalają oderwać się od rzeczywistości. Momenty retrospekcji powoli odsłaniają przed nami przeszłość Tarzana. Jako świeżo upieczona podwójna matka z bólem serca obserwowałam sceny z niemowlakiem, a później dzieckiem i gorylami. Na uwagę zasługuje także gra aktorska -  Tarzan sam w sobie był wspaniały (jak mógłby nie być!), jednak czegoś mi u niego zabrakło. Natomiast inni zbudowali swoje role fantastycznie. Margot Robbie (Jane) dodała głębi i drapieżnego pazura postaci kobiecej, tworząc silną i 'wyszczekaną' partnerkę dla Tarzana, choć we wcześniejszych ekranizacjach Jane była raczej delikatną niewiastą. Samuel L. Jackson (Williams) wspaniale okrasił całość elementami humorystycznymi, natomiast Christoph Waltz (Rom) jako czarny charakter z nienagannymi manierami, kroczący przez dżunglę w białym garniturze, z różańcem w dłoni - karykaturalny, a jednak ciekawy.
Liczyłam może na trochę więcej romansu (a możliwości były :)), ale mojemu mężowi film także bardzo się podobał, może więc tyle wystarczy. 





Podczas napisów końcowych leci wspaniały utwór Hoziera "Better Love" i na długo zostaje w głowie.


Film bardzo mi się podobał, ma niesamowity klimat - wprowadza w atmosferę wielkiej przygody, odkrywania dzikich lądów. Ale cóż się dziwić, jak od miesiąca u nas ponownie tylko cyc, pielucha i nieprzespane noce :).
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...