Odkąd urodził się mój syn, z ust wielu koleżanek często słyszę zdania typu "ciesz się, że mąż ci się dzieckiem zajmuje", "ty to masz dobrze, że możesz go z nim zostawić", "dobrze, że pomaga ci przy dziecku".
Od mamy, babci, teściowej także słyszę, że powinnam być za to wdzięczna, bo one nie miały tak dobrze, bo kiedyś było inaczej. Bo czasy się zmieniły.
Zastanawia mnie, z czego wynika ta zmiana w postrzeganiu roli ojca. Czy stąd, że decyzję o byciu rodzicem w moim pokoleniu podejmujemy świadomie, będąc często w późniejszym wieku niż nasi rodzice kiedyś, że zazwyczaj jest to skrupulatnie planowane i wręcz 'wystarane'? Czy dlatego, że zmieniła się rola mężczyzny w związku w ogóle, bo zmieniła się także rola kobiety? Czy wreszcie jest to być może zasługa obecności ojca przy porodzie? Wszak uczestnicząc w nim, dostrzega zarówno kobiecy trud, jak i doświadcza cudu natury... Kiedyś dla mężczyzny dziecko po prostu pojawiało się w domu nagle, niczym królik z kapelusza... :)
Gdy ja byłam dzieckiem, tata pracował na dwa etaty, często wracał, gdy spałam, w weekend zaś odpoczywał. Mama miała dla nas czas zawsze, ale też chyba nie wymagała od taty większego zaangażowania w opiekę nad nami czy w obowiązki domowe w ogóle. Nie czułam, żeby mi czegoś brakowało, tak po prostu było i było to dla mnie naturalne. Być może dlatego dziś mam taki bliski kontakt z mamą.
Zamieszkaliśmy z mężem razem po kilku latach znajomości. Pierwsze kilka miesięcy były dość burzowym okresem dla nas obojga, mąż. spodziewał się, że na co dzień będzie tak jak dotychczas 'od święta' - wszystko zrobione, podane, trzeba tylko usiąść, zjeść i podziękować. W tamtym czasie studiowałam i pracowałam jednocześnie i nie wyobrażałam sobie, żebym wszystkim innym miała się zajmować sama. Nastąpił wypracowany podział obowiązków i nastały spokojne dni :). Tym bardziej więc dziwią mnie te wszystkie próby wyniesienia mojego męża na piedestał z tego powodu, że zajmuje się własnym dzieckiem. Bo czy to coś nadzwyczajnego? Dziecko to nasza wspólna decyzja, wspólne oczekiwanie, wspólna radość i wspólne obowiązki.
Wiem, że i dziś są kobiety, które będąc w udanym związku, wychowanie dziecka biorą całkowicie na siebie. To kobieta wstaje w nocy, karmi, przewija, usypia. Męża nie budzi, bo przecież on chodzi do pracy, a ona na macierzyńskim ma wolne... Oboje wstają rano, mąż dostaje śniadanie i wychodzi. Żona spędza cały dzień z dzieckiem / dziećmi, w początkowych latach często nie mając chwili dla siebie, ogarnia pranie, sprzątanie, zakupy, gotowanie, itp. Mąż wraca, dostaje obiad podany pod nos i ma wolne... Często ma czas na kontynuowanie swojego hobby. Żona w pewnym momencie ma jednak dość codziennej rutyny i wtedy oczekuje od męża pomocy, zaczyna mieć pretensje, wymagania. A mąż zdziwiony, o co chodzi, przecież było dobrze?
Pod tym względem nigdy nie musiałam 'oczekiwać' i 'wymagać', mąż od początku zajmował się synem w tak samo naturalny sposób, jak ja. W tamtym okresie prowadziłam swoją działalność gospodarczą, w zasadzie nie miałam macierzyńskiego. Razem nie przesypialiśmy nocy, razem wstawaliśmy. Dziecko zajęczało, on wstawał, przewijał, podawał mi do nakarmienia. Jeśli synek zasnął przy piersi, to go odkładałam, jeśli nie, mąż go nosił, dopóki nie zasnął... Mąż wychodził do pracy, ja zostawałam w domu z synkiem, ale też pracowałam. Uzupełnialiśmy się zarówno wtedy, jak i później, zamiennie wykonujemy wszystkie czynności opiekuńczo - pielęgnacyjne. Dzięki temu syn ma tak samo silną więź emocjonalną ze mną, jak i z mężem. Oboje jesteśmy dla niego tak samo ważni.
Bawimy się z nim w różny sposób, dostarczamy różnych pomysłów i atrakcji. Ze mną synek piecze ciasteczka, czyta książeczki, z tatą gra w piłkę i naprawia autka. Ja uczę go literek, tata nauczył go rozpoznawać wszystkie marki samochodów po znaczkach. Przykłady może nieco stereotypowe, ale cóż... Do dziś to mąż częściej wstaje w nocy sprawdzić, czy syn jest przykryty. Był czas, gdy synek budził się w nocy i wolał: "Tata! Przyjdź tu!". Mąż przychodził, a on mówił "Ja chcę do mamy, zanieś mnie" :). Oczywiście gdy tata robi coś, na co on nie ma ochoty, np. ubiera go rano, nasze dziecko mówi "Mama musi". Gdy mama daje śniadanie, synek mówi: "Tata musi". A gdy jedno czegoś zabrania, wtedy jest wołanie drugiego... Bądź babci, jeśli zabraniamy czegoś oboje :).
Nie jestem niezastąpiona tylko dlatego, że jestem matką i wcale nie jest mi z tym źle. Wręcz przeciwnie, obserwując moich chłopaków, każdego dnia doznaję wzruszeń.
Na szczęście wśród znajomych i rodziny obserwuję coraz większą ilość 'zaangażowanych' ojców. Mężczyźni przestają być postrzegani jako "żywiciele rodziny" przede wszystkim, bo kobiety także spełniają się zawodowo. A nawet jeśli nie, to także potrzebują 'chwili dla siebie'.
Z drugiej strony też nie jestem w stanie zrozumieć sytuacji, gdy po rozpadzie
związku, wraz z obowiązkiem alimentacyjnym ojciec dostaje przydział na
spędzenie z dzieckiem jednego weekendu w miesiącu. A o każdy dodatkowy
czas musi walczyć. Przecież ma do niego takie samo prawo, jak matka...
no i super :-)
OdpowiedzUsuńja też miałem wspaniały kontakt z Synem i wciąż jest super ale choroby Mikołaja i zwolnienie ciążowe Małżonki zbliżyły ich do siebie a ja zostałem skierowany na tory super-taty a byłem super-rodzicem ;-)
ale to takie tam moje żarty, które nie będą zaraz aktualne, bo jak się urodzi Okruszek to zrobię wszystko aby starszy Syn nie poczuł się odrzucony i znowu będę super-rodzicem ha ha ;-)
a tak na poważnie to uważam, że masz rację iż kiedyś było inaczej i ojcowie nie mieli nawet szansy na tak stresujące ale jakże istotne wydarzenie jakim jest poród i ja sam z moim tatą miałem relacje "takie sobie" ale to nie jego wina, bo jak mógł mnie zacząć wychowywać to już minęło sporo czasu, bo w wojsku kiblował…
czasy się zmieniły i owszem ale ja wielokrotnie się spotykałem z wyrazami zdziwienia, że facet z takim małym synkiem gdzieś tam wycieczkuje, że facet sam z dzieckiem przyszedł do lekarza, takie banialuki, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że czasy się zmieniły ale ludzie średnio i minie jeszcze sporo lat kiedy ojciec stanie się pełnoprawnym rodzicem z całymi tego konsekwencjami...
ale i tak najważniejsze jest to aby spotkać w swym życiu miłość, bo jak jest miłość to wszystko się cudownie układa, ALLELUJA I DO PRZODU :-)
WESOŁYCH ŚWIĄT
M.
No to u nas też tak jest, jak byłam cały weekend w pracy,to Adi robił się "tatinek", jak mąż jechał w delegację i Adi był kilka dni tylko ze mną, to już był "maminek" :-). Co do najważniejszego, to się zgadzam, i również Wesołych Świąt życzę :).
OdpowiedzUsuń