wtorek, 31 stycznia 2017

Dlaczego nie wolno dawać klapsów?

Zanim zostaniemy rodzicami, często nie mamy na ten temat wyrobionego zdania. Jakieś dziecko dostanie klapsa na ulicy? Widocznie zasłużyło. Albo zapieramy się, że my naszych dzieci nigdy nie uderzymy, albo uważamy, że jak zasłuży, to klapsa dostanie. 

Wielu dorosłych uważa, że klapsy to nic złego (aż 60%!), bo sami takie dostawali i 'wyrośli na ludzi'. Mnie nie przekonuje takie wytłumaczenie. Niewielki jest procent ludzi, którzy nie mają żadnych problemów emocjonalnych, którzy potrafią doskonale nad sobą panować, kontrolować swoje emocje, są odporni na stres, znający swoją wartość czy chociażby lubiących siebie - tak po prostu. Na wszystkie te braki czy problemy osobowościowe miały zapewne wpływ tzw. klapsy.

Zgodnie z naszym prawem i Ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, dzieci nie wolno bić. Nie wolno ich bić ani mocno, ani dawać przysłowiowych klapsów. Każdy rodzaj agresji w stosunku do dziecka, które nie potrafi się samo obronić musi być krytykowane, bo jest złe. I niby wszyscy o tym wiedzą. A mimo to nadal w naszym społeczeństwie funkcjonuje przekonanie, że bić - to owszem, nie wolno, ale klaps to nie jest bicie i klapsy dawać można.

Na wykładach z psychologii pani doktor powiedziała nam rzecz, która utkwiła mi w pamięci.

Nie każdy, kto był bity, będzie bił. Ale każdy, kto bije - był bity w dzieciństwie. 

Agresja rodzi agresję - tak działa błędne koło przemocy.
Jeśli więc bijesz dziecko, uświadom sobie jedną rzecz. Tobie też w dzieciństwie działa się krzywda, bo Twoi rodzice próbowali Cię wychować, nie znając właściwych metod. I teraz Ty nie znasz właściwych metod, sięgasz więc po jedyne, co jest Ci znane - klapsy.

Wiem, że nie masz złych intencji. Człowiek, który leje swoje dzieci pasem - także nie jest złym człowiekiem, także nie ma złych intencji. Cel ma dobry: chce wychować dzieci. Tylko nie zna właściwych metod.

Dziecko to mały człowiek. Człowiek o takich samych prawach, jak dorosły.  Czy wyobrażacie sobie, że ktoś, kto jest trzy razy większy od Was, i daje Wam klapsa?

Nie ryzykujmy przyszłości naszych dzieci, wprowadzając w ich życie przemoc, bo ona może napiętnować ich na stałe. Także Hitler był w dzieciństwie okrutnie bity i upokarzany przez swojego ojca, a w dorosłym życiu lubował się w upokarzaniu i upadlaniu innych  - jakie były tego konsekwencje,  przekonał się cały świat.
Doskonałe studium przypadku przemocy na dzieciach jest też przedstawione w filmie Magdaleny Piekorz "Pręgi", z Michałem Żebrowskim w roli głównej.
Stosowanie przemocy przez najbliższe osoby wpływa na psychikę o wiele gorzej, niż doświadczenie jej od osoby obcej. Rodzicom dziecko ufa najbardziej - nie wolno tego zaufania niszczyć. Nie chcemy przecież tworzyć z dzieckiem relacji opartej na strachu.

Zanim więc następnym razem stracisz cierpliwość i postanowisz ukarać swoje dziecko klapsem - poszukaj pomocy. Poszukaj kogoś, kto pomoże Ci nauczyć się, jak być rodzicem, kto nauczy Cię być silnym, bez okazywania siły słabszym, kto pokaże, jak stawiać granice i jak się ich trzymać. W wielu miastach funkcjonują Poradnie Psychologiczno - Pedagogiczne, a w nich Szkoły dla rodziców. Każdy może ukończyć kurs wychowywania dzieci.

W Słupsku Szkoła dla Dobrych Rodziców funkcjonuje przy Poradni Psychologiczno - Pedagogicznej, ul. Narutowicza 9 oraz ul. Fabrycznej 1 (cykl 10 spotkań). Tutaj można sprawdzić program dostępnych warsztatów, bo jest ich kilka.

Jeszcze jedna z zasłyszanych anegdot, niestety nie wiem czyja.
Przychodzi mężczyzna do psychologa, skarżąc się na trudności w wychowaniu syna.
Tłumaczy, że już nawet go nie bije, bo nie przynosi to efektów.
Psycholog: Jak długo bił pan dziecko?
Mężczyzna: Nie wiem, odkąd zaczął chodzić, ale już tego nie robię, to nic nie daj.
Psycholog: Czyli bił pan syna przez jakieś 10 lat?
Mężczyzna: Coś koło tego, ale już naprawdę tego nie robię.
Psycholog: A co pan robi, jeśli zepsuje się panu odkurzacz?
Mężczyzna: Zanoszę go do naprawy.
Psycholog: Naprawdę? To nie jest tak, że codziennie podchodzi pan do odkurzacza i go kopie, w nadziei, że zacznie działać? Dlaczego więc w ten sposób postępował pan z dzieckiem?

Nie potrafimy naprawić odkurzacza, sięgamy więc po czyjaś pomoc. Nie potrafiąc poradzić sobie z wychowaniem dziecka, także powinniśmy sięgnąć po fachową pomoc.

Wiem, porównanie kiepskie, ale myślę, że sens jest doskonale zrozumiały.
Sięgajmy po pomoc.

czwartek, 26 stycznia 2017

Idealna torba do wózka? Torba Babymel London - testowanie

Kolejny raz mam okazję przetestować coś, co ułatwi życie każdej mamie, dzięki magazynowi SuperMama. Zgłosiłam się do testowania, bo nie byłam zadowolona ze zwyczajnej torby, która była w komplecie z wózkiem. Jedna komora na zamek i tyle. Każda mama wie, jak wyglądają wyjścia z dzieckiem z domu. Do torby pakujemy wszystko, pół domu jak nic :). Sprawa wygląda jeszcze gorzej, gdy oprócz niemowlaka ma się jeszcze kilkulatka, który każe dopchać do niej jeszcze swoje autka... Szukanie czegokolwiek w tej torbie to porażka, zbyteczne marnowanie czasu i zużywanie cennych pokładów cierpliwości. Jest niepraktyczna i po prostu zbyt mała.

Pierwsze co mnie zachwyciło, gdy zobaczyłam torbę Babymel London, model Ally Tan na żywo, to jej kolor. Absolutnie cudowny kolor, lekko brązowy, taki koniakowy, który pasuje idealnie do mojej kurtki i botków :). Tak tak, bo torba jest tak skonstruowana, że spokojnie może potem - gdy era wózkowa się skończy, służyć i nam. O mojej dotychczasowej torbie nie mogę tego powiedzieć... Wstyd przełożyć ją przez ramię. A przecież obładowania dziecięcymi gadżetami matka też chce wyglądać stylowo!








Torba Babymel sama w sobie jest bardzo lekka, co jest jej ogromnym plusem. Przerzucona przez ramię (pasek jest regulowany) na zakupach nie będzie nam ciążyć, ani też psuć naszego wyjściowego outfitu. Możemy zaczepić ją na wózku za pomocą dwóch rzepów umieszczonych po bokach - bardzo sprytny gadżet, dzięki niemu dopasujemy torbę do każdego wózka, od gondoli po późniejszą lekką spacerówkę:


























                                             Nieco z tyłu, u góry, jest kieszonka na zamek:






Z boku zaś idealna kieszonka na butelkę, która jest także termicznym pokrowcem, utrzymującym stałą temperaturę do 4 godzin. Zimą utrzyma ciepło, latem - utrzyma chłód napojów:



Torba jest bardzo funkcjonalna, bo takich kieszonek i schowków zawiera kilka. Na zamki, na rzepy, do wyboru, do koloru, a jak wiadomo, kieszonek na drobiazgi nigdy za wiele, bo drobiazgów to my - mamy, nosimy ze sobą całe multum. Wszak poza domem przydać się może wszystko :).


























Na zdjęciu torba zapakowana na krótki spacer. W środku telefon, portfel, klucze, moja pomadka nawilżająca, butelka małego, butelka z wodą kokosową dla mnie, chusteczki higieniczne, płyn do dezynfekcji rąk, duży kocyk Minky, kilka pampersów, paczka chusteczek nawilżanych, pielucha tetrowa, zapasowe ubranko dla brzdąca, jakieś zabawki, autka starszego, grzechotki i obowiązkowa przytulanka - Koziołek. Na wiosnę do tego wszystkiego dołącza książka lub dwie :).





I jeszcze coś, co jest w komplecie z torbą - miękka mata to przewijania dziecka:





Torba nie jest wypełniona nawet w połowie, zmieści się do niej dużo więcej rzeczy. Wnętrze wykonane bardzo estetycznie, w środku przegroda główna i cztery przegródki boczne, z których dwie mogą być także jedną dużą. Wszystko, co potrzebujemy zabrać ze sobą, możemy sobie logicznie posegregować i szybko znaleźć.





Nie wiem za co uwielbiam ją bardziej - za bogate w kieszonki wnętrze, czy za wygląd. Torba wykonana jest z ekologicznych, ale i trwałych, wodoodpornych materiałów, można ją czyścić wilgotną szmatką. Dzięki takiej ilości kieszonek i schowków faktem jest, że przynajmniej jeden rodzaj codziennego zamieszania mam z głowy - szukanie czegoś w torbie przy ryczącym brzdącu.

I ten stylowy, ponadczasowy wygląd! :) Ten model występuje w trzech wersjach kolorystycznych (klik), a wzorów toreb Babymel jest mnóstwo... Teraz już nie wyobrażam sobie powrotu to tej 'wózkowej' torby z zestawu.

Polecam drogie mamy, nie gódźmy się na te bezkształtne worki, które otrzymujemy w kompletach z wózkami, na które klniemy przy każdym poszukiwaniu grzechotki... Kupując torbę Babymel London zaspokajamy swoje potrzeby, zarówno te matczyne - praktyczne, jak i kobiece - estetyczne.
A i mąż nie będzie miał Wam za złe kupna kolejnej torebki, wszak to torba dla dziecka, do wózka! :)

środa, 25 stycznia 2017

Chorobowy armagedon

Co może być gorsze niż dwójka chorych dzieci w domu?
Zapewne nikt na to nie wpadnie - dwójka chorych dzieci pod opieką chorej mamy!

Ostatnie dwa tygodnie dosłownie przejechały po mnie walcem. 

Adi przyniósł z przedszkola kaszelek, jak to często bywa. Taki sobie suchy kaszel, jaki już nie raz miał. Syropki w ruch. Mąż coś marudził o dreszczach i 'niewyraźnym samopoczuciu', łyknął na noc Coldrex i mu przeszło.

Po dwóch dniach kaszelek nabył też prawem rodzinnej wymiany wirusowej Maksym. W tym czasie Adi zaczął mieć już kaszel dość napadowy. Poszłam z nim na osłuchanie - czysto. Żadnych więcej objawów. 

Minęły kolejne dwa dni, charakter kaszlu Adriana się zmienił, moje wprawne ucho wyłapało oskrzelowe tony. Poszłam do pediatry z obojgiem. Diagnoza: u Adriana już słychać szmery na oskrzelach - antybiotyk. U Maksa czysto. 

Kolejne dwa dni, Adrianowi zaczynało przechodzić, ale oskrzelowe tony usłyszałam w kaszlu Maksa, do tego i ja zaczęłam kaszleć, takim dziwnym mokrym kaszlem. Pojechałam z Maksymem do pediatry - u niego już też świsty. Pierwszy antybiotyk niestety. Pani pediatra osłuchała też mnie, jak usłyszała, że kaszlę. U mnie było czysto, chociaż zaczynałam czuć się tragicznie. 

Po dzieciach poza kaszlem nie było widać choroby, ja natomiast z każdym dniem czułam się gorzej. Nie pomogło to, że włączyłam całą serię działań, które miały naturalnie wyciągnąć mnie z przeziębienia. Kilka dni wcześniej zaczęłam brać probiotyk, od zawsze piję rano na czczo wodę z cytryną i miodem, po wystąpieniu kaszlu najadłam się czosnku, wypiłam z nim i miodem gorące mleko, wymoczyłam nogi w gorącej wodzie z solą, wypiłam wodę z dwóch litrowych słoików ogórków kiszonych i zjadłam zawartość jednego z nich (smakowały jak ambrozja, organizm pokazuje, czego potrzebuje), ugotowałam rosół z kaszą jaglaną. Piłam syrop wykrztuśny. 

Myślałam, że będzie jak zwykle, że zduszę w zarodku. Niestety ostatnie nieprzespane noce (ząbkowanie) znacznie przyczyniły się do spadku mojej odporności. Może gdybym poleżała, odpoczęła, ale nie, latałam, załatwiałam ważne sprawy. Aż rozłożyło mnie całkowicie, z gorączką włącznie. Poszłam ponownie do lekarza, osłuchowo czysto. Na hasło 'karmię piersią' proponowali czosnek, herbatkę z lipy (działa cuda, ułatwia oddychanie w kaszlu!). Paracetamol na gorączkę. "A może jakiś ibuprom - przeciwzapalnie mogę?" - "Niestety nie. Leżeć i wypoczywać." Taaa, bo przy dwójce dzieci się da. Dużo pomogły mi mama i babcia, przeleżałam w miarę możliwości całą dobę. 

Wstałam następnego dnia (a trwało to już tydzień) i nie było poprawy. Nadal była gorączka, katar zmienił kolor na żółty, za to zanikał mi głos, bolała głowa, zatoki, a do tego zatkało się ucho, które także zaczynało boleć. Poszłam wieczorem do punktu nocnej i świątecznej opieki medycznej. Dyżur miał fajny, młody lekarz, którego do tej pory uważałam za fachowca. Zbadał mnie - diagnoza, zapalenie krtani i ucha. Niestety z wirusa zrobiło się nadkażenie bakteryjne, nie obejdzie się bez antybiotyku. 

- Ok, proszę zatem o taki, przy którym można karmić piersią. 
- Niestety przy żadnym nie można. 
- Jak to, a amoksycylina? Brałam ją w ciąży, z tego co wiem, przy karmieniu piersią można ją zażywać.
- Ciąża to co innego, antybiotyk przenika do mleka. Proszę ściągać i wylewać, a dziecku dać modyfikowane. 
- Ale to nie wchodzi w grę, on nie chce pić z butelki (taki ma odwrót odkąd ząbkuje).
- Jak to, 7-miesięczne dziecko? Dziecku w tym wieku trzeba podawać już inne pokarmy i odstawiać od piersi. Karmić piersią należy przez 6 miesięcy.
- Nie, panie doktorze, karmić piersią wyłącznie należy przez 6 miesięcy, ale rekomendowane jest do roku i dłużej. Przecież amoksycylina widnieje w wykazie leków przy laktacji jako bezpieczna.
- Nie ma takiego wykazu, który potwierdzi pani, że antybiotyk jest 100% bezpieczny.
- Czyli mówi pan, że przy tym antybiotyku (dostałam Duomox) nie mogę karmić?
- Moim zdaniem nie.

Wyszłam z receptą, kupiłam lek i wróciłam do domu. Sprawdziłam jeszcze raz LAKTACYJNY LEKSYKON LEKÓW, w którym to amoksycylina figuruje jako L1 - najbezpieczniejsze:

Grupa ta obejmuje leki, które były przyjmowane podczas laktacji przez dużą liczbę matek bez żadnego zaobserwowanego negatywnego efektu u karmionego dziecka. Na lekach z tej grupy były przeprowadzane badania wśród matek karmiących piersią, które nie wykazały ryzyka dla dziecka ani możliwości odległego działania szkodliwego.

Skandaliczne, że lekarz tego nie wiedział, i zalecał mi wręcz odstawienie małego od piersi. Młody lekarz tym bardziej powinien się dokształcać, ale jak widać, nadal panuje strach przed podaniem czegokolwiek zarówno kobietom w ciąży, jak i matkom karmiącym. Na szczęście, gdy byłam w ciąży, trafiałam na kompetentnych lekarzy, którzy nie bali się przepisać mi leków, gdy takowe były konieczne. 

Skandaliczne jest też wprowadzanie mnie jako pacjentki w błąd - WHO zaleca 6 miesięcy wyłącznego karmienia piersią, i bynajmniej nie rekomenduje odstawiania od piersi półroczniaka! Założę się, że ten lekarz odradza też pacjentkom zjadanie smażonych i ciężkostrawnych posiłków podczas kp, bo przecież wszystko przejdzie do mleka... 

Wiedziałam więc, że przy tym antybiotyku mogę karmić. Zastanowiła mnie inna rzecz. Maksym przyjmował jeszcze swój, inny antybiotyk, ale z tą samą substancją. Czy z moim mlekiem nie dostanie go za dużo? Był późny wieczór, rano miałam zadzwonić do pediatry. Przeszukałam internet - wiele mam na polecenie lekarzy brało antybiotyki podczas kp, gdy ich dzieci też je brały, ponoć przenikają w niewielkich ilościach. Wzięłam więc tabletkę.

Rano w rozmowie z pediatrą opowiedziałam jej historię - potwierdziła, że oczywiście mogę przy tym antybiotyku karmić, Maksowi mam dalej podawać jego antybiotyk, i w żadnych wypadku nie odstawiać od piersi. 

Co lekarz to inne zdanie. Nie powinno tak być. 

Szkoda, że lekarz nie tylko wykazał się niewiedzą, ale kurczę, chyba tez nietaktem, bo poczułam się tak, jakbym karmiła co najmniej 4-latka...

Najważniejsze jednak, że laktacja uratowana :). I zdrowie wraca, a wraz z nim nadzieja, że znów będę mieć siły na wszystko, bo moje biedne dzieci i tak wykazywały się dużą cierpliwością przez ostatnie dni. Że nie wspomnę o piętrzącej się stercie rzeczy do prasowania... Ostatni raz byłam tak chora chyba w liceum, przypuszczam, że powrót do formy trochę zajmie.
A Ibuprom też można podczas karmienia, może gdybym wzięła go na początku, to nic by się nie rozwinęło?

wtorek, 24 stycznia 2017

Coś na zimową chandrę - Testowanie Wedlowskich Deserów Wedla

Kto nie lubi czekoladek? Nie znam takich osób :). 

Ja uwielbiam, a ponieważ uwielbiam też czekoladę Wedla, niesamowicie ucieszyła mnie wiadomość, że zostałam ambasadorką Wedla. Dzięki temu mam okazję przetestować trzy pudełeczka Wedlowskich Deserów.



























Trzy pudełka czekoladek kryją w sobie po trzy rodzaje czekoladek. 
Wedlowskie Desery Classic zawierają smaki Tiramisu, Panna Cotta i Creme Brule.

WedlowskieDesery Fusion to Dulche de Leche (mleczny krem), Cocoa & Orange (kakao z pomarańczą) i Caramel & Nuts (karmel i orzechy).

Natomiast Wedlowskie Desery Dark to czekoladki oblane deserową czekoladą: Lemon Tart (tarka cytrynowa), Choccolate Mousse & Orange (mus czekoladowy z ekstraktem z pomarańczy) i Pavlova Dessert (beza z owocami leśnymi).



Najbardziej z czekoladek ucieszył się oczywiście Adi :)


























Czekoladki są absolutnie przepyszne i wszystkie smakują obłędnie. Piękne opakowanie idealnie nadaje się na prezent. Ja swoje paczuszki wzięłam na spotkanie towarzyskie z koleżankami oraz imieniny taty. Wszyscy, którzy je spróbowali, chcieli więcej :). Szkoda, że w końcu w pudełku ukazuje się dno, mogłyby się nie kończyć!

Jeśli zaś chodzi o mnie, zostawiłam sobie kilka czekoladek, na tzw. czarną godzinę. Przypada ona wtedy, gdy jestem sama w domu z dwójką chorych dzieci i mam wszystkiego absolutnie dość, a do powrotu męża z pracy jeszcze kilka godzin. Jedna czekoladka i humor mi wraca:).

wtorek, 17 stycznia 2017

Phil Knight - "Sztuka zwycięstwa. Wspomnienia twórcy NIKE" - o książce

Mój brat kupił sobie ostatnio kilka książek. Tematyka może nie całkiem moja, ale nowiutkim, pachnącym drukarnią książkom to ja się oprzeć nie mogę :). 
Autobiografie nie są moim ulubionym gatunkiem literackim, ale od czasu do czasu po jakąś sięgnę. Tak było i "Sztuką zwycięstwa" - opowieścią o powstaniu firmy NIKE.


Opowiedziana w chronologiczny sposób historia zaczyna się od momentu, gdy Phil Knight wraca do domu po studiach i zastanawia się, co robić dalej. Decyduje się wdrożyć w życie Szalony Pomysł handlu butami sprowadzanymi z Japonii. Zapożycza się u ojca i zaczyna sprzedawać pojedyncze sztuki. Tak oto tworzą się podwaliny jednej z największych firm na świecie.

Z opowieści o firmie NIKE wyłania się przepis na to, jak osiągnąć sukces: trzeba zaryzykować, trzeba wierzyć w to, co się robi, nie odpuszczać (nawet jeśli konkuruje się z wielkimi firmami- w jego przypadku Adidas i Converse) i krok po kroku przeć do przodu, nawet jeśli zajmie to lata. 

I trzeba się niestety zadłużyć. To, co szczególnie utkwiło mi w pamięci, to stwierdzenie autora, że przez większość swojego życia był zadłużony, mimo posiadania rozwijającej się firmy. 

Być może dlatego nie wyciągnęłam milionów z mojej firmy trzy lata temu, bo choć przynosiła fantastyczne dochody w szczytowym momencie, to gdy zaczęły się one obniżać (co spowodowane było tym, iż po narodzinach syna nie mogłam już w pełni się w nią zaangażować), nie podjęłam ryzyka - nie zadłużyłam się, tylko ją zamknęłam, w chwili, gdy jeszcze zarabiałam. Czego nie żałuję, bo gdy zamykamy jedne drzwi, zaraz otwierają się inne i tak też było w moim przypadku.

Phil Knight zaryzykował i zapracował na swój sukces, robiąc coś, na co ja po zostaniu matką nie mogłam się zdecydować - poświęcił całe swoje życie firmie. Wszystko inne było z boku, nawet rodzina, przez co nie udało mu się nawiązać relacji ze starszym synem, którego zresztą w którymś z końcowych rozdziałów krytykuje. 

Zaskakujące, ile musiał mieć w sobie siły i samozaparcia, by brnąć w to dalej, by nie rezygnować, przez pięć, dziesięć lat powolnego rozkręcania firmy i napotykających go kolejnych problemów, kolejnych 'razów' z wizją bankructwa w tle.

Z książki wyłania się obraz człowieka, który przeżył swoje życie w bardzo stresujący sposób, który zaznał w nim wiele dobrego, ale i dotknęło go kilka tragedii, m.in. śmierć syna. Człowieka, który zbliżając się do 80-tki, odczuwa przede wszystkim żal, że to już minęło i pragnienie, by przeżyć to wszystko jeszcze raz (co zresztą podkreśla kilkukrotnie). Gdy oddaje przywództwo w firmie innym, gdy jego żółty notes nie zawiera już planów na kolejny dzień, jest mu źle z powodu braku celu. Czyżby więc prawdą było powiedzenie, że cała zabawa tkwi w gonieniu króliczka, a nie złapaniu go?

Postanawia więc zrealizować kolejny Szalony Pomysł i zabrać się za uwiecznienie swojej historii na papierze. A jego żona, wierna jak zawsze, czeka. Przez całe życie czeka, aż on zrealizuje swoje pomysły. 

Czy warto podążać za marzeniami za wszelką cenę? Jeśli to marzenia są priorytetem, to przykład twórcy NIKE pokazuje, że tak.

Książkę czyta się szybko i przyjemnie, polecam.

niedziela, 15 stycznia 2017

"Bridget Jones 3" - o filmie

Pierwsze dwie części Bridget Jones średnio mi się podobały. Sceptycznie więc podeszłam do części trzeciej, w zasadzie licząc się ze zmarnowanym wieczorem. Tymczasem - uśmiałam się nieźle :).


Opis filmu:
"Bridget zachodzi w upragnioną ciążę. Problem tylko w tym, że nie wie, kto jest ojcem jej dziecka."

Główna bohaterka to już nie walcząca z własnymi słabościami i wagą dziewczyna, a dość świadoma siebie, dojrzała, 43-letnia kobieta, która niestety nadal jest samotna. Konsekwencją miłosnych zawirowań jest nieoczekiwana, choć upragniona ciąża. Tym bardziej zaskakująca, że nie wiadomo, kto jest jej sprawcą :). Bridget mianowicie spędziła dwie noce z dwoma mężczyznami w krótkim odstępie czasu. Pierwsza była szaleńczą przygodą z nieznajomym na festiwalu muzycznym, drugą zaś - niespodziewany 'come back' dawnej miłości, z którą jak się wydawało, nic już ją nie łączy. Panowie zostają poinformowani o potencjalnym ojcostwie i rozpoczynają walkę o względy Bridget - każdy na swój sposób.
Krytyka wielu społecznych zachowań stwarza wiele okazji do niepohamowanego śmiechu.
Szczególnie rozbawiło mnie satyryczne ukazanie hipsterskiego looku u mężczyzn - przystojni, ale jakże nieoryginalni mężczyźni o tej samej fryzurze, zaroście i stylu.
Film gwarantuje zakwasy od śmiania się i przysłowiowe 'zerwanie boków'.
Polecam.

sobota, 14 stycznia 2017

Co na suchą skórę? Krem S.O.S. Nivea Baby Emolient - testowanie

Krem S.O.S. Nivea Baby Emolient jest moim ostatnim odkryciem kosmetycznym w pielęgnacji skóry dziecka. Otrzymałam go do testowania w momencie, gdy miałam zamiar poddać się walkowerem w walce z ciemieniuchą na główce Maksyma. Nie była ona wielka, ale uciążliwa - olejowałam, wyczesywałam, myłam główkę, ciemieniucha znikała, a po kilku dniach pojawiała się znowu. Nie chciałam sięgać po lecznicze maści, bo naprawdę nie było jej dużo, jednak Maksowi zaczęły szybko rosnąć włosy i obawiałam się, że może być trudniej je wyczesywać. 

Wystarczyły dwa smarowania przed kąpielą, wyczesanie i ciemieniucha zniknęła na dobre! Używam go też zamiennie z Sudocremem na zaczerwienienia odpieluszkowe.

Kilka dni temu Adrian nie chciał włożyć rękawiczek w drodze z przedszkola do domu i zmarzły mu rączki. Później miał je zaczerwienione i skarżył się, że go swędzi skóra na nich. Posmarowałam mu dłonie grubszą warstwą kremu S.O.S. i problem zniknął.

Krem można używać od pierwszych dni życia dziecka. Doskonale nawilża i pozostawia na skórze warstwę ochronną. Warto mieć go pod ręką.


piątek, 13 stycznia 2017

Gdzie nie spojrzę...

... tam leży jakieś autko. I wciąż przybywa nowych. A jak jakieś zniknie, to jest wielkie halo o te konkretnie. Pamięć to Adi ma doskonałą :). Za to zagonić go do sprzątania ich graniczy z cudem.


Minimum raz dziennie odczuwam więc swoiste deja vu, stawiając przypadkiem stopę na którymś z małych autek. Zaraz przypomina mi się ta reklama:

środa, 11 stycznia 2017

Raport niemowlęcy

Ponoć po skończeniu przez dziecko 6 miesiąca życia mija ulewanie. No nie mija, za to zaczyna się ulewanie bardziej problematyczne w spraniu niż mleczne, bo marchewkowe.

Ponoć po pół roku dziecko przyzwyczaja się do wózka i nie grymasi na spacerach. No niestety, nie u nas. Spacer wchodzi w grę tylko w porze drzemki, inaczej królewicz zapuszcza takiego wyjca na pół osiedla, że trzeba się ewakuować do domu.

Ponoć po rozszerzeniu diety dziecko zaczyna przesypiać nocki, bo dostaje już tzw. 'prawdziwe jedzenie' (a mleko to co?) i jest bardziej najedzone, czy coś... No nie moje. Moje budzi się tak samo, czyli między 1 (rzadziej) a 8 razy (częściej, dzięki temu mamy już 5 zębów). 

Rozszerzanie idzie pięknie, póki co Maks wcina wszystko, buźkę otwiera na widok zbliżającej się łyżeczki i nie trzeba go nawet zabawiać. Jak przypomnę sobie, jak Adrian sprzeciwiał się wszystkiemu, co nie było mlekiem...

Jutro Maksym skończy 7 miesięcy. Zaczyna być nad wyraz ruchliwy, przekręca się na wszystkie strony, dłużej bawi zabawkami. W Adrianie jest wręcz zakochany, jak go widzi, to aż cały się trzęsie. Cudownie jest obserwować rodzącą się braterską miłość.

A ja chciałabym zatrzymać czas. Ten pierwszy rok życia dziecka leci tak szybko, chwila moment i już z niemowlaka staje się biegającym dzieckiem.

niedziela, 8 stycznia 2017

Próbki mleka dla niemowląt

Nadal karmię Maksa piersią i jeszcze przez jakiś czas będę karmiła, ale już myślę o tym, jakie mleko modyfikowane mu podam, gdy karmienie zakończymy. 

Czasami dziecku nie odpowiada smak mleka, jakieś mleko może mu też nie służyć, stwarzać problemu brzuszkowe itp, ponieważ różnią się one składem. Zamiast kupować całe pudełka różnych firm, warto zaopatrzyć się w próbki. 
Można je zamówić na stronach większości firm produkujących mleko. Próbki są bezpłatne, wysyłane po ukończeniu przez dziecko 6 miesiąca życia.



























Polecam zajrzeć na:
hipp
bebilon
bebiko
enfamil
nan

sobota, 7 stycznia 2017

10 mitów o macierzyństwie

Macierzyństwo to ciężka praca, na którą nikt i nic nas nie przygotowuje. Funkcjonujemy w świecie pełnym mitów, które sprawiają, że młodych rodziców zaskakuje wiele rzeczy i trudno im poradzić sobie w nowej roli.

1. Lukrowane macierzyństwo
Reklamy pełne są obrazków idealnych Matek Polek, które pretendując do tytułu Perfekcyjnej Pani Domu, z niemowlakiem na ręku ogarniając WSZYSTKO, łącznie ze swoją figurą. Matek, które są wypoczęte, bo ich dzieci nie płaczą i dzięki suchej pieluszce przesypiają całą noc. 
Niestety, nie ma magicznych pieluszek, które spowodują, że niemowlę nie będzie budziło się w nocy po kilka razy. Tak, będziesz niewyspana. Przez długi czas. I nie będziesz miała czasu na nic. I w kółko będziesz robić to samo, a efektów nie będzie widać. I tak - mogłabym tak długo wymieniać :).

2. Karmienie piersią jest proste
Czynność tak naturalna okazuje się w praktyce wcale nie być prosta. Nawet gdy mamy 'rzekę mleka', napotykamy trudności: poranione brodawki, problemy z przystawianiem, słabe przybieranie na wadze, problemy z wybudzaniem dziecka, dziecko przy piersi przez 24h na dobę. To na szczęście tylko początki, o których jednak mało kto mówi. A szkoda, bo przez to mamy często rezygnują z karmienia, myśląc, że nie poradzą sobie z tymi problemami.

3. Nie mam mleka / mam za mało mleka
To mit, który rozpowszechniają same kobiety, zarówno te nieświadome powodów, z których ich laktacja ustała, jak i te, które zrezygnowały z karmienia świadomie. Brak mleka po porodzie dotyka zaledwie 2% kobiet i jest to spowodowane hipoplazją (niedostateczny rozwój gruczołów). Jeśli dziecko jest przystawiane do piersi, mleko na pewno się pojawi. Ale może zniknąć, jeśli dziecko dostaje coraz więcej mleka modyfikowanego, a coraz mniej je z piersi. Rzadsze przystawianie to dla naszych piersi znak: zapotrzebowania brak, produkcja stop! 

4. Od karmienia piersią się chudnie.
Cóż, może niektóre kobiety są tymi szczęściarami i chudną po porodzie automatycznie. Inne karmiąc nie mają czasu na jedzenie i też chudną. Ja niestety do nich nie należę, a już na pewno nie pomaga mi w tym nieregularne jedzenie. Dodatkowe kilogramy same nie znikły ani po pierwszej ciąży, ani teraz.

5. Dieta karmiącej matki
4,5 roku temu na zajęciach w szkole rodzenia wkładano nam do głowy listę produktów, których karmiąca matka musi unikać. Wzdymające nie, gazowane nie, ostre nie, smażone nie. Mleko nie, pomidor i cytryna nie. Zostawała gotowana marchewka i chleb z masłem (albo i nie). Na szczęście to mit, który został już obalony i coraz szersze grono mam nie boi się jeść bigosu, zapijając go colą (chociaż nie polecam tego połączenia), bo bąbelki mogą zrobić rewolucję w brzuchu mamy, ale do mleka na pewno nie przenikną i wpływu na dziecko nie będą miały.

6. Dziecko musi się wypłakać
Niemowlęta płaczą, owszem. Jednak nie robią nam tego na złość i na pewno nie próbują szantażować dorosłych. Płacz to jedyny sposób na zwrócenie na siebie uwagi rodzica, a ten nie powinien go ignorować. Jeśli rodzic będzie pozostawiał płaczące dziecko w celu samouspokojenia się, taki maluch owszem, zmęczy się płaczem i przestanie, z każdym razem będzie też płakał krócej, aż w końcu nie będzie płakał wcale, bo będzie wiedział, że i tak nikt do niego nie przyjdzie, nikt mu nie pomoże. Chyba nie tego chcemy nauczyć nasze dzieci.

7. Dziecko płacze z głodu
Niemowlę płacze z wielu powodów, nie tylko z głodu. Może być mu za gorąco, za zimno, niewygodnie, może go uwierać pieluszka, podwinięta bluzeczka, mogą go boleć dziąsła, brzuszek, może też być po prostu znudzone.

8. Noszenie dziecka jest złe
"Nie noś, bo się przyzwyczai" - któż nie słyszał tej złotej rady? Dziecka nie da się przyzwyczaić do noszenia - ono było noszone przez 9 miesięcy w brzuchu. Ono zna ten ruch, to kołysanie, co najwyżej można je od tego próbować odzwyczaić - tylko po co? Na rękach jest super, jest ciepło i bezpiecznie, wszystko widać, coś się dzieje, kto by chciał tylko leżeć :).

9. Patrzy się na jedzenie - czas rozszerzać dietę
Obserwowanie przez dziecko jedzących rodziców jest normalne, jednak nie oznacza gotowości do jedzenia stałych pokarmów. Z rozszerzaniem jego diety najlepiej wstrzymać się do ukończenia przez nie 6 miesiąca życia, jak to zaleca WHO.

10. Później będzie łatwiej
O, ten mit uwielbiam szczególnie. Będzie łatwiej jak zacznie raczkować. Będzie łatwiej jak zacznie chodzić. Będzie łatwiej jak pójdzie do przedszkola.
Cóż, karierę w macierzyństwie mam nieco ponad 4-letnią, ale już widzę, że nie ma momentów, gdy jest łatwiej. Jest inaczej. Mijają jedne trudności, przychodzą nowe. Mija jeden bunt, przychodzi następny :). I tak do 18-tki :).

A przy tym wszystkim jedyną i najważniejszą prawdą jest to, że bycie matką jest najwspanialszą rolą w życiu każdej kobiety.
























piątek, 6 stycznia 2017

Nareszcie zima

W końcu spadł śnieg i chociaż jazda samochodem w porannych godzinach przypomina zimową rewię na lodzie, to cieszę się, że zima postanowiła jednak do nas zawitać. Te ostatnie lata bez śniegu na święta sprawiają, że tym bardziej czekamy na to, kiedy spadnie. 

Dziś postanowiliśmy zaryzykować i wybraliśmy się na rodzinny spacer do Ustki. Ryzyko było wielkie, bo Maks nie dość, że nie lubi jeździć w wózku, to nie lubi także jeździć autem, a choć mamy nad morze przysłowiowy rzut beretem, to cała wycieczka miała jednak trochę potrwać. Na szczęście synek postanowił być łaskawy i przespał całość, aż do powrotu do domu, łącznie z podwójnym przekładanie z fotelika do gondoli i odwrotnie.



Niby było tylko -5, ale odczuwalna temperatura musiała być o wiele niższa, bo zmarzliśmy bardzo, pomimo ubrania się na cebulkę. Na dodatek w naszej ulubionej kafejce zabrakło gorącej czekolady. 

Ostatnia cofka spowodowała duże zniszczenia w porcie. Na plaży można było znaleźć wszystko, od gigantycznych muszelek, przez na wpół zakopane worki z piaskiem (pewnie leżały w porcie), po konary drzew.



 
































W drodze powrotnej chłopcy spali, a ja połknęłam ciekawą książkę:

 

środa, 4 stycznia 2017

Statystyki książkowe

Prowadzę statystyki przeczytanych w roku książek. Zazwyczaj kończę zapisywanie, gdy w roku wybije liczba 50, tym razem jednak postanowiłam zapisywać całość. Liczą się tylko książki powyżej 300 stron, wszystkich cieńszych nie zapisuję (są to zazwyczaj książki i artykuły naukowe, je czyta się zupełnie inaczej, dłużej, robię notatki, wracam do nich itp).


W roku 2016 wyglądało to u mnie tak:

Styczeń  - 11
Luty - 10
Marzec - 4
Kwiecień - 7
Maj -9
Czerwiec -6
Lipiec - 5
Sierpień - 4
Wrzesień - 6
Październik - 5
Listopad - 3
Grudzień - 4

Łącznie zaliczyłam 74 grubaśne książki. Od lipca ich ilość się zmniejszyła, z powodu nieprzespanych nocek i małego szkraba. 

Ciekawe jak będzie w tym roku, bo lista pozycji do przeczytania się wydłuża :).

niedziela, 1 stycznia 2017

Witaj Nowy :)

W tym roku pierwszy raz od wielu lat mam postanowienia noworoczne :).



1. Zrzucić pociążowe 10kg - po raz drugi w życiu. Same nie znikną. Rozprawiłam się z nimi raz, czas powalczyć znowu. Będzie o tym wpis :).

2. Ograniczyć sól - niestety używam zdecydowanie jej za dużo. Posiłki, które gotuję rodzinie solę w normie, po czym dosalam sobie na talerzu. Uwielbiam słone przekąski. Po części dlatego, że zazwyczaj mam niskie ciśnienie, sól je podwyższa, po zjedzeniu czegoś słonego czuję się lepiej, żywiej, jakkolwiek to nie brzmi :). Sól jest dla mnie niczym nałóg - czas z nim skończyć.

3. Czytać minimum 50 stron dziennie - oczywiście nie licząc artykułów, gazet itp. Miewam dni bez książki, spowodowane głównie zmęczeniem, niewyspaniem. Gdy mijają, czytam jedną książkę w jeden wieczór. Tymczasem 50 stron to dla mnie zaledwie 10 minut. Chcę zmobilizować się, aby nawet w momentach 'niechciejstwa' zaliczyć szybkie 50 stron.


Zaczynam od jutra - dziś mieliśmy tradycyjny noworoczny rodzinny obiad u moich rodziców i mama zrobiła taką wyżerkę...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...