Gdy przypomnę sobie czasy szkoły średniej, kiedy to całymi popołudniami, weekendami, wieczorami i nocami mogłam bezkarnie leżeć i czytać książki... Gdy wszystko, co robiłam zrobić mogłam, ale nie musiałam, a jak nie zrobiłam, to świat się nie zawalał i konsekwencje tego ponosiłam tylko ja... Albo gdy łączyłam studia dzienne z pracą - wydawało mi się wtedy, że na nic nie mam czasu. Jakże się myliłam...
Teraz też łączę pracę, naukę z kolejną dziedziną życia, która otworzyła przede mną swoje wrota - macierzyństwem. Ze względu na dzieci dni są do siebie podobne, występują w nich stałe, powtarzające się elementy. Codzienna rutyna sprawia, że czuję się czasem niczym chomik w swym kołowrotku (moja ulubiona metafora dorosłości). Od trzech miesięcy nie dysponuję prawie żadnym czasem wolnym, pochłania mnie pewien projekt. Jak dobrze, że mam do pomocy mamę i babcię, które w razie potrzeby mogą zająć się dziećmi.
Maks zjada już ładnie posiłki inne niż mleko. Czasem mam wrażenie, że dzień upływa nam na odliczaniu do kolejnej pory jedzenia ;). Wyszarpuję z tej bieganiny 40 minut dziennie na ćwiczenia. Jestem w połowie drogi do celu - 5 kg za mną, 5 kg do zrzucenia przede mną.
Lista rzeczy do zrobienia każdego dnia wcale się nie skraca, a wręcz rośnie. Mam tę przypadłość, że nie umiem odpuścić. Nie jestem perfekcjonistką, o nie. Ale jestem w biegu średnio od 6 rano do 22 wieczór. Nigdy nie byłam tak zajęta, jak jestem na tym etapie życia, a jednocześnie tak zorganizowana. Tę cechę na poziomie hard mają wykształconą tylko matki. Pracodawcy powinni to doceniać :).
W codziennej gonitwie mam jednak momenty zatrzymania się. Ogarniam dom, będąc przelotem w kuchni biorę łyk kawy. Stojąc oparta o blat, z kubkiem w ręce zerkam na dzieci i nagle czuję to - szczęście, miłość, świadomość idealnej chwili. Dzieci bawią się razem, co wydawało mi się niemożliwe przy prawie 4 letniej różnicy wieku, przytulają na podłodze. Przerywam wszystko, siadam z nimi i bawimy się wspólnie. Zlew pełen naczyń poczeka - dzieci nie muszą.
Wracam do domu, dzwonię do Tomka z pytaniem, gdzie są - na placu zabaw. Idę tam wolnym krokiem, zachwycam się słońcem, wiosną, między drzewami widzę ich sylwetki - męża, Maksia w wózku, Adriana biegającego wokół. I choć w domu czeka mnóstwo obowiązków, zostajemy na placu dłużej.
Prowadzę służbową rozmowę przez telefon, sprawy nie idą tak, jakbym chciała. Ogarnia mnie wściekłość, milion myśli, próbuję rozwiązać problem. Nagle Maks przypełza do mojej nogi i ciągnie mnie za nogawkę, Adrian pakuje mi się na kolana i żąda "przytulaczka". Zerkam na nich i wszystkie negatywne emocje mijają w jednej sekundzie. Powraca dobry humor. Poświęcam czas im, turlamy się, wygłupiamy, a w tym czasie niczym promień słońca oświeca mnie myśl, jak rozwiązać problem. Brawo ja ;).
Rodzina jest moją siłą napędową, a dzieci - nieustannym powodem do radości. Nawet gdy rozrabiają, jęczą i sprawiają, że godzina 20.00 wydaje się taaaaka odległa :).
moi Chłopcy też się razem bawią i wygląda to przesłodko ale obawiam się, że im Starszy będzie starszy tym mniej będzie mu się chciało zajmować Maluchem..?
OdpowiedzUsuńzobaczymy... tym czasem jest super choć płacze już nam się od tych zabaw zdarzały ;-)
M.
Też tak myślę, że Adrianowi z czasem mniej będzie się chciało, ale mam nadzieję, że całkiem mu się nie odwidzi...
OdpowiedzUsuńŁapać chwile to chyba najważniejsze co możemy zrobić dla siebie i najbliższych w natłoku spraw, często nerwów.
OdpowiedzUsuńKołowrotek to ja mam codziennie...w pracy to wiadomo (nawet nie będę mówić) a powrót po pracy to szybkie zakupy, wpada człowiek do domu to jakieś sprzątanie, pranie i gotowanie...w międzyczasie trzeba mieć chwilę dla rodziny i znajomych...no i by się przydało coś pogrzebać przy blogu...obejrzymy dobry film? ok...aha no i książkę też by się przydało poczytać :)
OdpowiedzUsuńSzok, nie mam dzieci, szkoły, nawet domu za bardzo nie muszę utrzymywać i myślę, że nie mam czasu, praca zdalna...:P Hehe jeszcze widać wiele przede mną :P
OdpowiedzUsuń