niedziela, 30 kwietnia 2017

Domowa kapusta kiszona

Kapustę kiszoną mogłabym jeść na okrągło. Niestety w sklepach często jest jest sztuczny zastępnik - kapusta kwaszona (z dodatkiem kwasu octowego i / lub sorbowego). Gdy zaczęłam robić swoje własne domowe kiszonki, zaczynając od kiszonej marchewki i kiszonych buraków, postanowiłam wziąć byka za rogi i zrobić także swojską kiszoną kapustę. Do tej pory kojarzyła mi się ona z beczką stojącą kiedyś u rodziców w komórce i wielkim drągiem, którym przebijana była kapusta. 

Tymczasem tak jak w przypadku pozostałych kiszonek okazało się, że to naprawdę nic trudnego! Pierwszą kapustę siekałam sama i to ona jest na zdjęciu. Wyszła pyszna! Ale moja babcia, jak ją zobaczyła, złapała się za głowę i przed kolejnym kiszeniem pomogła mi ją posiekać nieco drobniej :). 

Składniki:
- główna białej kapusty, 
- 1 - 2 marchewki,
- woda (daję butelkową, źródlaną), 
- sól, 
- pieprz.

Kapustę posiekać, marchewkę zetrzeć na tarce. Posolić do smaku, wygnieść (można przebić drewnianą kulą do ciasta), ostawić na godzinę. Po tym czasem ugniatać warstwowo w słoiku. Podlać wodą, która powstała po ugnieceniu, ale nie za dużo, żeby kapusta nie pływała. Zakręcić, odstawić na 2 tygodnie. U mnie słój z kapustą stoi w kuchni pod oknem (nie ma tam kaloryfera). Co 2-3 dni otwierać słoik i przebijać kapustę nożem lub patyczkiem, żeby uwolnić gromadzące się bąbelki powietrza. Gdy będzie już odpowiednio ukiszona, przechowywać w lodówce.


A tu moje kiszonki:




piątek, 28 kwietnia 2017

Dobry pediatra - czyli jaki?

Dobry pediatra przyjmuje bez kolejki noworodka, którego mama ma obawy co do stanu jego zdrowia.

Dobry pediatra nie zaleca podania mleka modyfikowanego na wieść o zbyt słabym przybieraniu niemowlaka. daje mu czas na rozkręcenie, a mamę mobilizuje do karmienia i upewnia, że z jej mlekiem jest wszystko w porządku.

Dobry pediatra nie zaleca rozszerzania diety niemowlaka przed ukończonym 6 miesiącem życia, nie mówi, że po tym czasie w piersiach mamy jest woda zamiast mleka, że mleko mamy jest już bezwartościowe, że dziecko dostanie próchnicy itp. 

Dobry pediatra radzi, jaki antybiotyk może wziąć chora mama, żeby móc przy nim karmić piersią. 

Dobry pediatra pamięta historię chorób dziecka bez zaglądania do karty.

Dobry pediatra nie ignoruje intuicji matki i zleca kolejne badania lub kieruje do specjalistów, jeśli wyczerpał swoje możliwości działania bądź nie ma odpowiedniej wiedzy w jakiejś dziedzinie medycyny.

Dobry pediatra odbiera telefon i rozwiewa wątpliwości matki, czy ciągnąć dziecko do przychodni, czy obserwować w domu.

Dobry pediatra nie przepisuje antybiotyku bez potrzeby (a czasem potrzeba trzech wizyt, gdy choroba się rozwija), unika go za wszelką cenę, ale też nie boi się go przepisać niemowlakowi (bo zna się na dawkowaniu do wagi dziecka), by mógł być leczony w domu, a nie w szpitalu. 

Dobry pediatra doradza w kwestii profilaktyki, co warto suplementować dziecku, a czego nie ma potrzeby podawać. 

Dobry pediatra ma podejście do dzieci. I rodziców :).

Na szczęście mamy takiego pediatrę.

środa, 26 kwietnia 2017

Mini bezy

Mąż męczył mnie o coś słodkiego do kawy. Mini bezy robi się ekspresowo. 

 

Składniki:
- białka z 6 jaj,
- 200 g cukru pudru,
- szczypta soli.

Białka ubić ze szczyptą soli, aż będą sztywne. Dodać cukier puder - łyżka po łyżce. Powstały krem przełożyć do pistoletu, rękawa cukierniczego lub tutki z papieru i wycisnąć mini beziki. 
Piec około 45 minut w 160 stopniach. Powinny być lekko zarumienione i chrupiące z wierzchu.

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Jedno czy więcej

Zawsze wiedzieliśmy, że chcemy mieć minimum dwójkę dzieci. Znamy co najmniej kilkoro jedynaków, na których negatywnie wpłynęło to, że nigdy z nikim nie musieli się dzielić. Wiem, że to nie reguła, że jedynak też może zostać dobrze wychowany, jednak oboje z mężem mamy rodzeństwo, znamy wszystkie plusy i minusy z jego posiadania.

Wiedzieliśmy też, że chcemy różnicę wieku powyżej 3 lat. Dziecko do tego wieku jest dość trudne (jakby potem miało być mniej trudne, he he...), wymaga bardzo dużo zainteresowania, ale także fizycznej opieki i ciągłego nadzoru. Maks urodził się, gdy Adi miał 3,5 roku, a w zasadzie od 4 urodzin u Adriana dokonał się niesamowity skok rozwojowy. Nie wiem, jaki wpływ na to miało pojawienie się Maksa, ale obstawiam, że ogromny. 

Adrian jako jedynak był tak zwanym rodzynkiem. Najmłodszy w rodzinie, rozpieszczany, miał wszystko, czego zapragnął i każdy był na jego zawołanie. Na dzidzię z brzuszka czekał z niecierpliwością i ku naszemu zdumieniu od razu zapałał do niej miłością wielką. Miał krótki moment buntu, związany z tym, że nagle musi na coś poczekać, bo mama karmi Maksa / usypia Maksa / przewija Maksa. W oswojeniu się z nową sytuacją na pewno pomogły wspólne wakacje, wolne od przedszkola.

Trudne jest dzielenie czasu na dwójkę dzieci. Często starszy chce się pobawić, gdy uśpię młodszego, jednak ja wtedy muszę ogarnąć dom, obiad. Ogromną pomocą dla mnie jest tu przedszkole, które Adrian uwielbia. On przez kilka godzin bawi się i uczy wśród kolegów, a ja mogę ten czas poświęcić tylko Maksowi. Z dwójką na stałe w domu byłoby mi o wiele trudniej. 

Obecnie Adi zaskakuje nas na każdym kroku. Zrobił się o wiele bardziej samodzielny, ale jest bardzo opiekuńczy w stosunku do Maksa. On najlepiej potrafi zająć czymś brata, gdy ten jest marudny. Czasem Maks jęczy nawet u mnie na rękach, sam nie wie czego chce, a wystarczy, że podejdzie Adi z tym swoim "Co Maksiu?" i już młodszy uśmiecha się od ucha do ucha. Ich wzajemnym przytulankom nie ma końca. Bardzo bałam się, że Adi będzie zazdrosny o brata, tymczasem póki co nic takiego się nie dzieje, wręcz jest bardzo wyrozumiały i cierpliwy.

Mnie zaś zaskakuje to, że Adrian, jako nadal jednak małe dziecko (choć już 4,5-letnie), jest w stanie mi pomóc przy drugim! Tego się nie spodziewałam. Pohuśta Maksa w huśtawce, pobawi się z nim na podłodze, powygłupia, rozbawi, przypilnuje, żeby nie otwierał szuflad... Maks naśladuje go na każdym kroku, już teraz bawi się autkami! Bierze takie i raczkując jeździ nim po podłodze, wydając dźwięki imitujące "brrruuumm", bo tak robi Adi. Fantastycznie bawią się razem w wannie, Adi wręcz nie mógł się doczekać chwili, kiedy Maks będzie już siedział i będzie mógł się z nim kąpać. Ja w końcu nie muszę się moczyć po łokcie w wodzie :).

Pod wieloma względami przy dwójce dzieci jest trudniej niż przy jednym (plac zabaw z dwójką to hardcore, nawet babcia wymięka), jednak jest też podwójna dawka śmiechu, szczęścia, radości i miłości. Serce rośnie, gdy widzę, jak się kochają i cudowna jest świadomość, że zawsze będą mieli siebie.


Jakbym była nieco młodsza, to może i zdecydowalibyśmy się na trzecie. Obecnie biznes raczej zamknięty - no chyba, że wygramy w Lotka! :)

środa, 19 kwietnia 2017

Poświąteczny detoks

Przez Święta udało nam się nie przytyć, ale jak to powiedział mój mąż dziś rano, grozi nam przytycie poświąteczne, na dojadaniu resztek. Czas więc powrócić do zdrowych nawyków i wspomóc trochę jakże ważny organ naszego ciała - jelita. Obstawiam, że większość z nas nagromadziła w nich zapas grzesznego jedzenia godny kilku cheat meal'ów razem wziętych. 

U nas nieco pomogła królowa minionych Świąt, jaką okrzyknięta po fakcie została przez nas śliwka węgierka! Jako, że noc z poniedziałku na wtorek spędziliśmy z Tomkiem wymieniając się w drodze do miejsca, gdzie król chodził piechotą, zaczęłam zastanawiać się, co też mogło nam zaszkodzić. 

Tymczasem nic nam nie zaszkodziło, a wręcz pomogło w pozbyciu się zapasów brzusznych. Uświadomiłam sobie, że na świątecznym stole był schab ze śliwką, karkówka nadziewana śliwką, do obiadu sos z wędzonych śliwek (!), a na deser jednym z ciast była... pijana śliwka (z nutellą i śliwkami moczonymi całą noc w wódce... śliwkowej...). Tak więc śliwka śliwkę śliwką poganiała i na efekty nie trzeba było długo czekać :).

A jakie są nasze sposoby na to, by poczuć się lżej?

Każdego wieczoru przygotowuję dwie szklanki z wrzątkiem. Gdy przestygnie, dodaję po pół łyżeczki miodu. Rano (ale po umyciu zębów, to bardzo ważne - pozbywamy się z ust bakterii nagromadzonych przez noc) podgrzewam lekko wodę z miodem i dodaję kilka kropel cytryny. Wypijamy to na czczo, śniadanie jemy pół godziny później.

Mój poświąteczny jadłospis wygląda tak. Na śniadanie nieśmiertelna owsianka - z mrożonymi owocami (zapas z lata):

Lub jogurt z domową konfiturą jagodową (smakuje dokładnie tak samo jak Fantazja z jagodami!):


Lub po prostu koktajl mleczno - owocowy z dodatkiem otrębów, gdy kompletnie nie mam czasu na kuchnię z rana:


Nie wyobrażam sobie wyjść z domu bez śniadania, a gdy muszę to zrobić bardzo wcześnie rano, zjadam chociaż kawałek banana, natomiast koktajl zabieram ze sobą:


Pamiętam o odpowiednim nawodnieniu. Rzadko czuję pragnienie, picie wody wynika u mnie bardziej ze zdrowego nawyku, niż z pragnienia. 
Jak wyrobić sobie taki nawyk? Przede wszystkim warto zapamiętać równanie:

1 szklanka kawy / czarnej herbaty = jedna szklanka wody

Każdą wypitą szklankę napoju bogów lub zwykłej czarnej herbaty uzupełniamy wypiciem szklanki czystej wody. Kawa i herbata wysuszają, wypicie wody zrównoważy bilans. 
Wychodząc z domu zawsze mam w torebce butelkę wody, która wielkością odpowiada czasowi, jaki będę poza domem. Biorę ją nawet, jeśli wychodzę na godzinę.


W domu zaś korzystam z butelek 1,5 litrowych i do końca dnia taką butelkę opróżniam. Do tego zielona herbata, czasem czystek, czasem kawa inka lub jakiś sok. 
Na obiad po świętach najlepszy jest rosół:


A na kolację - sałatka z rukoli z pomidorem, twarożkiem, szczypiorkiem, posypana słonecznikiem i czarnuszką, z sosem z oliwy i cytryny.

Pomiędzy posiłkami przegryzam przeważnie warzywa lub piję sok. Do tego szklanka Verdin Fix na noc i rano budzę się z płaskim brzuchem i dobrym samopoczuciem. Docelowo w dniu takiego 'detoksu' nie jem pieczywa, bo ono powoduje u mnie wzdęcia. Na co dzień go nie unikam, ale też nie przesadzam z jego ilością. 
Aby dowiedzieć się więcej o działaniu naszych jelit polecam zapoznanie się z książką Gulii Enders "Historia wewnętrzna" - tytuł odeśle Was do notki o niej. 

Powodzenia w zrzucaniu poświątecznych kilogramów ;).

wtorek, 18 kwietnia 2017

Krem do rąk Bielenda - testowanie

Jednym z kosmetycznych hitów kończącej się zimy jest u mnie krem - Kompres nawilżający do rąk firmy Bielenda. 

Kontakt ze środkami czystości bez rękawiczek (niestety zdarza mi się ich nie założyć), ręczne pranie delikatnych rzeczy, zmywanie naczyń, a przede wszystkim częste i dokładne mycie rąk przy opiece nad niemowlęciem sprawiają, że moje dłonie bardzo często są przesuszone. Raz na jakiś czas poświęcam im kwadrans i nakładam na nie papkę z rozgniecionego ugotowanego ziemniaka z dodatkiem podgrzanej oliwy i zawijam w folię. Na co dzień jednak nie mam na to czasu, a zwykłe kremy do rąk dawały ulgę jedynie na chwilę. Przeważnie więc musiałam ich używać po każdym umyciu rąk, co też było problematyczne. 

Krem kompres Bielendy okazał się zaskoczeniem - nie tylko przynosi natychmiastową ulgę i ekspresowo się wchłania, ale także zostawia na skórze delikatną powłokę (ale nie jest tłusty), która nie znika po pierwszym kontakcie z wodą. 

Doskonale sprawdził się u mnie także na suche skórki wokół paznokci. Zazwyczaj po zmyciu lakieru musiałam potraktować skórki oliwką i przez kilka minut nic nie dotykać, aby oliwka się wchłonęła. Krem nawilżył te miejsca błyskawicznie i pozwolił mi oszczędzić czas. Także nazwa 'krem kompres' to nie jest tylko chwyt reklamowy, a najprawdziwsza prawda ;). Krem działa właśnie jak nawilżający kompres. 

Jego działanie wypróbowałam także na dłoniach mojego męża - jak wiadomo dłonie mężczyzny to znacznie cięższy kaliber (zwłaszcza takie lubiące poszperać pod maską samochodu), nie spodziewałam się więc widocznych efektów po pierwszym użyciu. Tymczasem miło się zaskoczyłam - skóra na dłoniach Tomka odzyskała zdrowy wygląd już po chwili od użycia. 

Krem pachnie rewelacyjnie, choć na tyle delikatnie, że nawet facet nie protestował przed wypróbowaniem go, a ja nie boję się używać go przy moim maluszku. Jest też bardzo wydajny - używany od ponad miesiąca, a w opakowaniu została jeszcze jakaś 1/4.

Polecam!

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Świątecznie

W pierwszy dzień Świąt pogoda nam dopisała i udał się świąteczny spacer. Zajączek przyniósł Adrianowi co nieco, w tym bańki, z których największą frajdę miała mama :).


Jestem w trakcie fascynującej książki Janusza Korczaka, 
której pierwsze wydanie przypadło na 1918 rok! A treść nadal aktualna. 
Rzeżucha na desce rozdzielczej nie należy do stałego wystroju wnętrza auta, jechała z nami w gości.



Hitem świątecznym wśród ciast jakie piekłam (pięć rodzajów) 
okazała się bezglutenowa babka piaskowa:

Zaś rozczarował mnie mazurek kajmakowy. Piekłam go po raz pierwszy, a to po prostu kruche ciasto z masą kajmakową. Nie wiem czemu mazurki zawsze kojarzyły mi się z jakimś bardzo pracochłonnym ciastem?








Zrobiliśmy sobie z mężem przerwę świąteczną w bieganiu. 
Coś czuję, że jutro bolesny będzie każdy kilometr :).

środa, 12 kwietnia 2017

Mężczyzna przy porodzie

Poród to od wieków domena kobiet, i nie mam tu na myśli oczywistości takich jak ta, że to kobiety rodzą dzieci, ale także to, że to kobiety towarzyszyły kobietom w tych ważnych momentach. Mężczyzna czekał za drzwiami i widział jedynie 'produkt finalny', czyli różowe zawiniątko w beciku.Tradycja jeszcze nie tak dawna - obecne pokolenie 30-latków rodziło się bez obecności ojca.

Na szczęście wiele się w tej kwestii zmieniło i dziś pary mają wybór. On może być przy porodzie, ale nie musi. Czasem chcą oboje, czasem oboje nie chcą, żeby on był, czasem jedno chce, a drugie nie.

Poród to jedna wielka niewiadoma zarówno dla kobiety, jak i mężczyzny. Obawy są zatem naturalne. Kobieta boi się, że poród może w jakiś sposób 'popsuć' jej obraz w oczach ukochanego, mężczyźni zaś uważają, że wolą tego nie widzieć, bo przecież to sprawy typowo kobiece. I ok, jeśli obie strony to akceptują.

Z mojego punktu widzenia - facet przy porodzie jest niezbędny. Mąż był przy mnie dwa razy i o ile przy drugim pewnie jakoś bym sobie już poradziła, tak przy pierwszym - nie wiem, co by było, gdyby nie on. 

Zatem do czego może przydać się facet przy porodzie?

1. Jest kimś do rozmowy
Zazwyczaj porody trwają kilka - kilkanaście godzin, zwłaszcza te pierwsze. W tym czasie kobieta zmuszona jest przebywać w jednym pomieszczeniu, niejednokrotnie leżeć i patrzeć się w ścianę. Abstrahując od bolesnych skurczy - może być po prostu nudno! Położne zaglądają co jakiś czas, ale nikt przy rodzącej nie siedzi bez przerwy, czasem jedna położna zajmuje się kilkoma porodami naraz. Jeśli kobieta ma przy sobie partnera - ma z kim porozmawiać! Ma też z kim się pośmiać - doskonale pamiętam jeden moment podczas pierwszego porodu. Siedziałam na krzesełku pod prysznicem i rozkoszowałam się ulgą, jaką przynosiła gorąca woda. Mąż siedział obok. Powiedziałam: "To się właśnie nazywa sytuacja bez wyjścia. Muszę tu być i urodzić!". Śmialiśmy się z tego dobrych kilka minut. Przy drugim zaś porodzie akcja odbywała się szybko, a mąż ze śmiechem mnie jeszcze poganiał, żebym tylko się wyrobiła przed meczem (Euro było).

2. Jest twoim głosem
Przy pierwszym porodzie byłam przyćmiona bólem, otumaniona gazem i nie miałam ochoty się odzywać do nikogo poza Tomkiem. Przypuszczam, że byłam trochę niemiła dla położnych lub wręcz je ignorowałam. No cóż, każdy radzi sobie z bólem jak potrafi. Mąż odpowiadał za mnie na pytania, czytał mi w myślach o maksymalizację mojego komfortu.

3. Jest kimś do pomocy
Poda ręcznik po prysznicu, butelkę wody, pomadkę na zaschnięte usta, powachluje, włączy muzykę, poprawi poduszkę, zawoła położną... Jest zbawieniem dla kobiety podłączonej pod ktg i niemogącej się ruszyć.

4. Jest wsparciem fizycznym
Pomasuje plecy, pozwoli ściskać sobie rękę podczas skurczów partych, przytrzyma rękę, nogę, głowę.

5. Jest wsparciem psychicznym
Kobieta, która rodzi wiele godzin jest zmęczona. Końca nie widać, a przecież na końcu właśnie trzeba się wykazać największą siłą i wyprzeć z siebie nową istotę. W momentach kryzysu może się wydawać, że już nie damy rady - wtedy niejednokrotnie okazuje się, że tę siłę daje nam właśnie ukochany. Ten, który miał wyjść przed samą fazą parcia, który boi się krwi i który wcześniej w ogóle nie planował przy tym być. On potrafi zmobilizować nas do zebrania się w sobie i dokonania cudu natury.

6. Jest opiekunem
Z mojego otoczenia wiem, że kobiety, które na sali porodowej mają przy sobie partnerów, są lepiej traktowane. Tak nie powinno być, ale niestety tak często jest. Prawa kobiet bywają łamane, zwłaszcza w miejscach, gdzie władzę przejmuje rutyna. Ból porodowy jest tak wielkim szokiem, że kobiety krzyczą, płaczą, wpadają w histerię, nie panują nad sobą. Znam przypadki, gdy rodząca usłyszała kilka przykrych słów od położnej lub lekarza, zawsze były to kobiety, które rodziły bez partnerów. Ten partner jest więc także opiekunem, osobą, która zachowa spokój, trzeźwość umysłu i będzie dbał o poczucie bezpieczeństwa rodzącej.

7. Jest ojcem
Takim samym rodzicem jak matka. Ma takie samo prawo do powitania swojego potomka na świecie i bycia z nim od pierwszej chwili.

8. Jest prawdziwym mężczyzną
Bo tylko na za takiego uważam faceta, który towarzyszył swojej ukochanej w tak trudnym, ale i pięknym momencie.

Oczywiście mam tu na myśli poród siłami natury - bo takie były dwa moje porody. W Polsce w większości szpitali mężczyzna nie może być przy cesarskim cięciu, co natomiast jest dozwolone w innych krajach. Być może u nas kiedyś też będzie.  

Jaki miałam najważniejszy wniosek po pierwszym porodzie z mężem u boku? Jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że zawsze mogę na niego liczyć. Jeśli więc jesteś jeszcze przed tym ważnym dniem i myślisz, że poradzisz sobie sama, że może nie będziesz go zmuszać, jeśli on nie chce... Przemyśl to :). 

wtorek, 11 kwietnia 2017

Matczyne statystyki


Trzydzieści sekund na pełne rozbudzenie się od otwarcia oczu.

Dwie minuty na wstanie z łóżka, w którym są już dwie pary małych stópek. 

Śniadanie połknięte trzy godziny po wstaniu z łóżka, gdy już cała dziatwa poranny rozruch ma za sobą. 

Dwie kawy wypite na zimno, z gorącą modlitwą, żeby zadziałały.

Dwa nastawienia pralki. 

Dwadzieścia jeden par rozwieszonych męskich / chłopięcych skarpetek.

Cztery razy sprzątane zabawki, żeby chociaż dało się przejść.

Jedna łyżka zupy wtarta w małe oko.

Jedna miska zupy rozlana na podłogę przez małe rączki.

Jedna strącona szklanka. 

Trzy zamiatania (poranne, po szklance, po chrupkach).

Czterdzieści minut noszenia na rękach dziesięciokilogramowego, jęczącego dziecka w celu uśpienia. 

Jeden guz na czole (dziecka - gdy leciało na zabawki), dwa stłuczone kolana (matki - gdy leciała na ratunek).

Pięćdziesiąt razy podniesiona grzechotka, wyrzucana z krzesełka podczas karmienia.

Podwójne machanie łyżką do małego i większego dzioba ("Mamo, a mnie też pokarmisz?").

Dwadzieścia razy wysłuchane "Mamo, nudzę się...".

Sto pięćdziesiąt kursów autkiem po dywanie. 

Trzydzieści razy wynoszone dziecko z kuchni. Dwadzieścia z łazienki. Trzy spod kaloryfera, cztery spod stolika, dziesięć razy spod łóżeczka. 

Trzy przebrania bluzeczki zabrudzonej jedzeniem pomimo śliniaczka.

Dwa tulenia małego płaczu i jedno dużego. 

Dziesięć wyrwanych matczynych włosów.

Jedna nieudana próba zorganizowania krótkiej chwili dla siebie w ciągu dnia. 

Trzy zrealizowane cele na dzień.

Dziesięć celów nagromadzonych.

Pięć przebiegniętych kilometrów. 

Pół przeczytanej wieczorem książki.

Sześć godzin przerywanego pięć razy snu.

Całość powtórz.

niedziela, 9 kwietnia 2017

Ciasteczka wielkanocne

Na zimę muszą być pierniczki, na wiosnę - kruche maślane ciasteczka. Adrian jak zwykle nie mógł się doczekać, kiedy je zrobimy. Jesteśmy ostatnio dosyć zabiegani, ale ponieważ Adi jest teraz trochę przeziębiony i nie wychodzi na dwór, żeby więc mieć co robić, upiekliśmy je wczoraj, a dziś ozdobiliśmy.

Ciasteczka są bardzo szybkie, proporcje na dwie blachy ciastek.

Składniki:
- kostka masła (200g),
- 3/4 szklanki cukru pudru,
- 2 szklanki mąki pszennej lub orkiszowej, 
- 1 jajko,
- 1 żółtko,
- kilka kropel aromatu waniliowego lub ekstraktu z wanilii,
- szczypta soli.

Wszystkie składniki zagnieść, ciasto zawinąć w folię i włożyć na 30 minut do lodówki. Po tym czasie odkrajać kawałki do rozwałkowania, po wykrojeniu ciastek blachę z nimi włożyć jeszcze na chwilę do lodówki. Ciasto musi być zimne, wtedy nie lepi się tak mocno, przy wykrajaniu podsypywać mąką.

Piec w temperaturze 180 stopni przez około 30 minut.  Do ozdobienia użyłam lukru królewskiego (tu przepis).

Ozdabiał oczywiście Adi ;)







sobota, 8 kwietnia 2017

Kiszone buraki / zakwas buraczany

Kolejne, po marchewce i kapuście, źródło kwasu mlekowego i bakterii probiotycznych, żelaza i wielu witamin. Idealne na surowo w postaci surówki oraz na tradycyjny domowy i naturalny barszcz. Zakwas, czyli ta czerwona woda, która powstaje w procesie kiszenia, świetnie działa na trawienie, wystarczy łyżka - dwie dziennie.

Buraki kiszę w litrowym słoiku. Kroję je w plastry, zalewam wodą, dodaję płaską łyżkę soli, kilka ziaren ziela angielskiego, jeden liść laurowy i dwa ząbki czosnku. Na wierzch wlewam łyżkę lub dwie wody z kiszonej kapusty lub ogórków (można też dać kromkę chleba na zakwasie). Zakręcam na trzy tygodnie, po czym wstawiam do lodówki, żeby zatrzymać proces kiszenia. 

Nie wiedziałam nawet, że to takie proste :)

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Trudy macierzyństwa

Jak każda matka, miewam w tej najważniejszej, a jednocześnie najtrudniejszej roli życia lepsze i gorsze dni. Dzieci uczą nas cierpliwości i pracy nad sobą. Nie zawsze udaje nam się 'zachować twarz'. Raczej nie krzyczę na Adriana, ale jeśli zdarzy mu się wyprowadzić mnie z równowagi, jest mi potem wstyd i nie czuję się dobrą matką. Przecież powinnam być oazą spokoju i mieć rozwiązanie z każdej sytuacji.
Trudno o spokój, gdy siedzi się przez godzinę w środku nocy z dzieckiem na ręku, które przytulone śpi twardo, a na każdą próbę odłożenia do łóżeczka budzi się z rykiem. Gdy po oddaniu bitwy walkowerem śpi się z dzieckiem u boku, które to kilkanaście razy w nocy żąda raz jednej piersi, raz drugiej, po czym wyspane i najedzone radośnie otwiera oczy jak tylko wzejdzie słońce.

Czasem też potrzebuję, tak zwyczajnie - ciszy. Pobyć chwilę sama ze sobą. Choćby w łazience :). Gdy przez godzinę jeżdżę autkami po dywanie - zdarza mi się myślami być gdzie indziej, po czym mam wyrzuty sumienia, że nie jestem 'tu i teraz', podczas zabawy z dzieckiem. Ale cóż może być dla mnie fascynującego w pchaniu samochodzika po podłodze? Tomek jeszcze znajduje w tym jakąś przyjemność, ja natomiast wolę inne zabawy.

Bardzo łatwo w tej codziennej rutynie zgubić poczucie własnej tożsamości. Bo po porodzie na bok schodzi wszystko, co było dla nas ważne. Oto pojawia się ktoś najważniejszy. Kto daje nam wiele, ale też wiele zabiera. I zazwyczaj jesteśmy w tej nowej roli idealne, bo matczyna miłość jest ogromną siłą napędową. Ale czasem... chciałoby się to wszystko zostawić na dzień, dwa, pobyć trochę samemu ze sobą, cały dzień leżeć, czytać i nie martwić się, co zrobić na obiad.

W takich słabszych chwilach pomaga mi świadomość, że nie tylko ja tak mam. Rozmowa z innymi mamami, czy to na placu zabaw, czy przez internet.

Jestem na jednym z internetowych forów, na którym znam się z dziewczynami wirtualnie od lat. Te lata wspólnego pisania sprawiły, że wspieramy się w życiowych smutkach i radościach, dzielimy wiedzą, doświadczeniem, poradami, a nie rzadko także kłócimy i wymądrzamy. Szczególnie, jeśli rozchodzi się o wychowywanie dzieci - wiadomo, każdy wie najlepiej i wszyscy jesteśmy ekspertami ;).

Niedawno na forum został poruszony temat trudów, jakie niesie ze sobą macierzyństwo. Kolejny raz przekonałam się, jak dużo daje świadomość, że nie tylko ja miewam myśli, których się wstydzę, nie tylko ja narzekam na natłok obowiązków i nie tylko ja jestem czasami 'przygnieciona' rolą matki.
Aby pokazać, że miewa tak wiele młodych mam, postanowiłam zacytować wypowiedzi niektórych internautek, za ich zgodą.

***
"Dziś miałam moment kryzysowy. Poryczałam się.
Pomyślałam sobie, że... nie lubię moich dzieci... że mnie wkurzają...
Gdy sobie to powiedziałam, to łzy mi popłynęły po policzkach.
Jestem zmęczona, sfrustrowana, wszystko na mojej głowie.
Dom, dzieci, obiad, sprzątanie, zakupy, lekarze, rachunki, sprawy domowe. No wszystko!
Mąż mój to skarb... pomaga mi bardzo, tylko co z tego jak najczęściej o 18 wraca do domu. "
Mały nie śpi jak niemowlę słodkie. On się bardzo dużo drze i łapie tzw. 10-minutówki.
Próbuję ratować się chustą, ale też tego nie lubi. On najchętniej lubi na rękach, ale biada temu, który z nim stoi.. trzeba chodzić!
Błagam powiedzcie mi, że tak właśnie wygląda podwójne macierzyństwo a nie, że jestem okropną matką."

***
"Ja to zwalam na hormony, bo czasem jest cudownie, a czasem mam ochotę wyjść i nie wracać. Okropnie nie lubię wieczorów i czasu kiedy syn zasypia albo próbuje zasypiać - wtedy ja chcę mieć spokój, a nie "milion pytań o". Czasem wk... mnie okropnie jego głos i dźwięki, które produkuje. Albo wychodzenie z nim na dwór! Masakra, jak ja nie lubię tych placów zabaw.
Ale są też rzeczy które kocham, jest ich tak dużo, że nie chce mi się wymieniać."

***
"Początki zawsze są trudne, zwłaszcza, jak jest się zdanym głównie na siebie, ale z czasem pewne sytuacje się unormują i takich negatywnych dni będzie coraz mniej, głowa do góry! Ps. wiecznie uśmiechnięta, wypoczęta  mama w otoczeniu dwójki - trójki dzieci to tylko na reklamach..."

***
"Ja też mam takie myśli ale się nie uzewnętrzniałam z nimi;), póki co mam jedno dziecko i częstą ochotę rzucić nim o ścianę..."

***
"Jakbyś napisała, jak wszystko Ci super idzie, dzieci grzeczne, ładnie śpią, jedzą, zajmują się same sobą, a Ty w tym czasie dom ogarniasz, obiad z dwóch dan i jeszcze robisz się na bóstwo dla męża... to bym Ci nie uwierzyła. Normalna jesteś. Wiesz, ile z nas pewnie ryczało? Ja dziś nie śpię od 3 w nocy, bo królewna stwierdziła, że już jest dzień. A teraz drzemie w najlepsze od 2h. Olać to, leżę na kanapie i czytam książkę. A kiedyś się na niej zemszczę."

***
"Jakbym o sobie czytała.
Dzisiaj zdążyłam zjeść śniadanie, na obiad kabanosa.
Usypiałam małą przez godzinę, po czym po 20 minutach obudził mi ją kurier, więc znowu ją usypiałam ponad godzinę, odłożyłam i bach oczy jak 5 zł, a tu już trzeba się zbierać po starszego..."

***
"Heh, tak wygląda macierzyństwo. U nas syn ma 2 drzemki w dzień i pierwsza ładnie, 2h, ale w łóżeczku to może 20min, reszta na ręku. Jak się nie wyśpi to jest marudny, wiec daję mu spać... Trzymam go na ręce, w drugiej książka albo tel i tak siedzę po 2h... aż jest po drzemce i moim teoretycznym wolnym. Teraz pełza już po całym domu, więc non stop nad nim muszę być, bo dom wygląda już inaczej jak przy pierwszym, za dużo niebezpieczeństw. W nocy pobudek między 5 a 15, bo ząbkuje. Ale robię też podyplomówkę, praktyki i to pomimo, że też męczące, pozwala mi odetchnąć. Co 2 weekend mąż zostaje z dziećmi, a ja na uczelni, relaksuje się."

***
"Mogę się tylko łączyć w bólu. Pocieszyłam się, że więcej tak ma.
A tak serio to mam myśli, żeby wyjść i nie wrócić. Kocham ich, ale mam dość.
Nie mam pół minuty dla siebie, nie mówiąc o mężu."

***
"Za parę lat będziemy się z tego śmiać :). Taaaa..."

***
"Mały rano drzemkę ma 20-minutową, później śpi 3-4 godziny, ale  tylko w wózku na spacerze. Wieczornej w ogóle nie ma i do tego codziennie jest półgodzinna histeria, nikt nie wie o co mu chodzi. Dzisiaj cały dzień marudził, a jak zasnął, to sąsiad postanowił użyć piły elektrycznej na balkonie i znów pół godziny usypiania. Starszy niby jest grzeczny ale uwielbia wydrzeć się na przedpokoju jak mały śpi, albo użyć najgłośniejszego samochodu właśnie wtedy. Mój M pomaga jak jest w domu, chociaż jego sposoby w ogóle nie skutkują na małego i najczęściej muszę wkroczyć do akcji i sama go uspokoić. Czasami mam ochotę uciec na strych, żeby mnie nikt tam nie znalazł. Ale spokojnie jeszcze rok dwa i ogarniemy gady ;)."

***
"Wstydzę się czasem moich myśli, ale cóż począć... Ostatnio stwierdziłam, że się nie nadaję na matkę, bo czas spędzony z dziećmi mega mnie męczy i najbardziej to ja lubię ciszę.
Uwielbiam moment, kiedy śpią!
A starsza dobija mnie zawodowo...
No i teraz hit - gdybym miała to doświadczenie, które mam, nie wiem, czy świadomie zdecydowałabym się na dzieci."

***
"Mam identyko! Też nie wiem, czy szłabym w to świadomie. Uwielbiam ciszę, spokój. Pracuję w domu i cudnie mi do 16, zanim nie wrócą. Po 16 to tylko przetrwanie do kąpieli."

***
"W trudnych chwilach też mam głupie myśli, ale szybko je odpędzam. Staram cieszyć się tymi dobrymi chwilami."

***
"Ja doskonale Cię rozumiem, uwierz mi, mam tak samo. Ciągle na pełnych obrotach, ciągle coś. Ani chwili dla siebie, o mężu nie wspomnę. Dzień za dniem, ciągle to samo. U mnie jeszcze walka z kilogramami ciągle przegrana... Ciągle żyje nadzieją, że już nie długo będzie 'z górki'."

***
"Proza życia dziewczyny... Ja mam ostatnie 5 lat wyjętych  z życia, m.in. też zawodowego. Teraz wychodzę na prostą, mam wywalone na bajzel w mieszkaniu, już mi przestaje być wstyd przed nianią :). Moje minimum socjalne, to aby było co jeść i by ciuchy były czyste."

***
"Cóż, tak to mniej więcej wygląda....  Moja córka do śpiochów nie należy....  Od 2 miesiąca do niedawna spała po 30 minut z zegarkiem w ręku,  jeżeli dłużej to u mnie na rękach... Chusta ją denerwowała,  no chyba że szłam po dworze z nią to tak, ale w domu zupełnie nie.... Jeszcze jak była niemobilna to poleżała w leżaczku, do tego od 6 miesiąca w nocy potrafiła się budzić co godzinę.  Zupełnie nie mam czasu dla starszego,  często prosi żeby coś z nim porobić, póki mała śpi, a ja muszę zrobić obiad /pranie /sprzątanie, bo zaraz się obudzi....  Ale kocham tak te łobuzy dwa no...  A jak patrzę jak są za sobą, to serce rośnie."

***

Macierzyństwo jest cudowne. Piękne i wspaniałe. Ale ma też swoją ciemną stronę, o której się nie mówi, przez co w kryzysowych momentach niejedna kobieta czuje, że jest kiepską matką, skoro nie daje sobie z czymś rady. Czasem pytam mojej babci, mamy, czy im nie było ciężko, gdy dzieci było małe? Zaprzeczają, mówią, że pamięta się głównie dobre chwile. To pewnie tak jak z bólem porodowym - zapomina się go, przyćmiewa go euforia po narodzinach dziecka, ogromna radość i poczucie spełnienia. 
Nie próbujmy być idealne, nie ukrywajmy, że czasem mamy dość, zwłaszcza przed swoimi partnerami, rodziną. Pozwólmy sobie pomóc, odciążyć nieco. Przymknijmy oko na bałagan i podczas drzemki dziecka zróbmy coś dla siebie. Zawsze śmiałam się tekstu głoszonego przez położne w szkole rodzenia - "Śpij, kiedy dziecko śpi". A może właśnie w tym tkwi sekret? Szanujmy siebie.

Podobno ten czas minie, ani się obejrzymy. Dzieci dorosną, pójdą w swoją stronę. Doceniajmy czas okraszony tupotem małych stópek i bezzębnych, tudzież szczerbatych uśmiechów, szukajmy jego pozytywnych aspektów (przecież jest ich tak wiele!) i nie skupiajmy się na niepowodzeniach. Jesteśmy matkami. Damy radę - mamy supermoce ;).

niedziela, 2 kwietnia 2017

Regał na zabawki

Wymyśliłam sobie nowy regał na zabawki do pokoju chłopców. 
Narysowałam, a kochany mąż zrobił :).

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...