środa, 24 stycznia 2018

Realizuj swoje cele - nie cudze

Jak często zdarza nam się słyszeć: "powinnaś zrobić to i to", "tak nie wypada", "co inni pomyślą"? Od małego - dziewczynkom nie wypada tego, chłopcom nie wypada tamtego. W tym wieku jeszcze tego nie wypada, w innym nie wypada już. O ile jednak w dzieciństwie wypada słuchać rodziców, o tyle dziwi mnie, jak często w dorosłym życiu robimy coś pod wpływem innych, bo tak trzeba, bo wypada, bo inni tak robią. Jak często czegoś nie robimy, w obawie przed krytyką otoczenia?

Kilka dni temu w porannym programie śniadaniowym trafiłam na reportaż zatytułowany "Współczesna Pretty Woman" - o pani do towarzystwa dla mężczyzn. Młoda dziewczyna wybiera mężczyzn starszych (bo takich akurat lubi) i bogatych, którzy mogą zapewnić jej odpowiedni poziom życia, nowe przygody itp. Tworzy z nimi związki bliższe lub dalsze, krótsze i dłuższe. Z jednymi tylko się spotyka i towarzyszy im w różnych sytuacjach, z innymi idzie do łóżka (bo ma na to ochotę). Ci mężczyźni nie płacą jej wynagrodzenia, jednak udostępniają swoje karty kredytowe, z których ona korzysta. Dziennikarz, którego osobiście bardzo lubię i który zazwyczaj zachowywał klasę w swoich reportażach czy wywiadach, tym razem był po prostu złośliwy, nieprzyjemny, wręcz obrażał bohaterkę. Podobnie było z dyskusją po reportażu - zaproszona w roli eksperta pani psycholog nazywała to wprost prostytucją, patologią, wraz z prowadzącymi zgodnie krytykując dziewczynę i żałując jej smutnego losu, a nawet życząc jej zakochania się i ślubu! Tymczasem laska wyglądała na autentycznie szczęśliwą - robi to, co lubi, zwiedza najdalsze zakątki świata, nikogo nie krzywdzi, żyje tak jak chce i nie boi się o tym mówić. Zakochanie się i ślub nie jest jej celem - ona swoje cele doskonale realizuje.

Zaglądam na Facebooku do Pani Swego Czasu,  która wrzuciła swoje zdjęcie na tle choinki z podpisem, że tak, mają jeszcze choinkę, szykując się zapewne na krytykę tego faktu :). Tymczasem, została skrytykowana za... wiszącą z sufitu żarówkę i brak lampy. Bo jak to - ona, ucząca innych organizacji czasu i sprawnego realizowania celów nie ma wykończonego mieszkania?? To nie wypada! Na te zarzuty Ola Budzyńska odpowiedziała wprost: jej ta żarówka w niczym nie przeszkadza, firanek w oknach też nie ma i dlaczego niby miałaby być zmuszona do realizacji nie swojego celu?

Zaraz mi się przypomniało, jak przez cztery lata mieszkania w naszym domu nie mieliśmy lampy w przedpokoju - fakt, który raził wszystkich z rodziny, tylko nie nas. W końcu kupiliśmy tę nieszczęsną lampę i zostaliśmy wychwaleni pod niebiosa. Teraz za to moja mama i babcia nie mogą zdzierżyć, że nie mam w domu takiego mebla z szybą, za którą można poukładać jakieś filiżaneczki, lampeczki, takiego kredensu / witrynki, czy jak to się tam zwie. Dlaczego nie mam i kiedy będę miała, bo wtedy będzie ładnie? Im oczywiście - bo ja takich mebli nie cierpię i nie będę ich mieć.

Od zawsze byłam bardzo asertywną osobą. Nawet w czasach szkolnych, gdy akceptacja otoczenia jest dla nastolatka równie ważna jak tlen, nie robiłam tego, co inni. Gdy 90% klasy tworzyło drużynę harcerzy i jeździło na biwaki, mnie to nie interesowało. Gdy pół szkoły kochało się w jednym chłopaku ze starszej klasy, mnie interesował inny :). Gdy trója z chemii blokowała mi otrzymanie świadectwa z czerwonym paskiem, podjęłam próbę poprawy, ale gdy się nie powiodła, nie chodziłam, nie stękałam, nie błagałam. Nie zależało mi na pasku, wystarczyła mi szóstka z polskiego ;). Może dlatego, że rodzice mnie do niczego nie zmuszali, ja nie zmuszałam siebie do niczego, na co nie miałam ochoty.

Kilka dni temu moja mama sięgała sobie z mojej lodówki mleko do kawy i powiedziała z oburzeniem:
- Na co ci tyle napoczętych cytryn???

Bo rzeczywiście - nie lubię wykańczać cytryn, wyciskać ich do samego końca, a jednocześnie szkoda mi ich wyrzucić, więc gdy się spieszę, sięgam po nową i w ten sposób leży czasem sześć połówek i czeka na użycie wyciskarki, albo silną rękę męża. Według mamy, jest to dziwne. Jednak moja lodówka - mój nawyk.

Trzymając się tematu lodówki, narzekałam ostatnio przy babci, że i lodówka, i piekarnik wymagają już porządnego mycia, jednak z czasem u mnie krucho, więc się z mężem podzielimy i on wyczyści jedno, a ja drugie. Na co moja babcia powiedziała:
- No wiesz! Mężczyznę będziesz do mycia lodówki goniła??

Według babci, to nie wypada. Jednak nasza lodówka - nasz podział obowiązków :).

Przytoczę tu też historyjkę, którą jakiś czas temu umieściłam na Facebooku.

Stojąc w kolejce w markecie i czytając na Fb wypowiedzi matek, na temat tego jak ustrzec dziecko przed molestowaniem, byłam świadkiem takiej sytuacji. Stojąca przede mną kobieta z dziewczynką około 7-letnią zauważyła znajomego. Przywitała się z nim przytuleniem i pocałunkiem w policzek, po czym odwróciła się do dziecka i powiedziała:
- Kasiu, przywitaj się z wujkiem.
Kasia nic nie powiedziała, stała nieco za mamą.
Mężczyzna na to:
- No, daj wujkowi buziaka, nie wstydź się!
Po czym kucnął i siłą przyciągnął ją w swoje ramiona, i ucałował w policzek. Dorośli się zaśmiali, dziewczynka spłonęła rumieńcem.

I tak sobie myślę - nie zmienimy nic, póki będziemy traktować dzieci przedmiotowo i uczyć ich, że trzeba ucałować babcie, ciocie, wujka, że trzeba dać się przytulić, nawet gdy nie ma się na to ochoty, bo dorosłym będzie przykro.
Ja moich synów uczę, że nie muszą tego robić. Nie muszą dawać nikomu buziaka, nie muszą się do nikogo przytulać i nie muszą robić nic, czego nie chcą, bo komuś tam będzie przykro, bo tak wypada, bo inni tego oczekują. Tak samo tłumaczę im, że nie wolno nikogo na siłę przytulać - czy to brata, gdy ten nie ma na to akurat ochoty, czy koleżanki w przedszkolu.
Mój syn może obejrzeć bajkę o Barbie, jeśli ma na to ochotę i może się przytulać do mamy do woli. Nie obchodzi mnie, gdy ktoś powie, że chłopcom nie wypada się bawić lalkami, albo że okazując synowi czułość wychowam go na mięczaka, bo chłopców to trzeba hartować i wychowywać na twardzieli! To nie są moje cele. Mój cel, to wychować synów na mężczyzn, którzy będą rozumieli emocje swoje i innych, a nie tylko je tłumili, grając rolę narzuconą im przez społeczeństwo.

Być może mam to po mojej śp. Babci. Ona nigdy nie narzucała innym swojego zdania, co najwyżej radziła coś od serca. Całkiem niedawno mama opowiadała mi, jak zaraz po ślubie rodzice zamieszkali z teściami, i moja babcia - jej teściowa, zamiast krytykować, w jakiejś sytuacji powiedziała jej: "Słuchaj, nie wiem, czy tak będzie dobrze, ale może spróbujesz tak i tak...". Gdy zdarzało mi się na kogoś żalić, babcia zawsze starała się zrozumieć zachowanie innych, wytłumaczyć, znaleźć dobre strony. Widziała i szukała w ludziach dobra, nie poddawała się stereotypom, które przecież bardzo mocno są zakorzenione w polskiej kulturze.

Skąd w ludziach ta potrzeba krytykowania cudzych wyborów, które przecież nie mają z nimi kompletnie nic wspólnego? Koleżanka, która pracuje w biurze krytykuje drugą, pracującą w centrum handlowym. Choć są po tych samych studiach, jedna ma prestiżową pracę za najniższą krajową, druga 'pracę poniżej swojego wykształcenia', za ponad dwa razy tyle. Dla jednej liczy się prestiż, dla drugiej pieniądze - i super! Tylko po co ta krytyka?
Jedna mama decyduje się na 'siedzenie w domu z dzieckiem' na wychowawczym, druga wraca do pracy po zaledwie kilku miesiącach macierzyńskiego. Pierwsza rezygnuje z wynagrodzenia na rzecz bycia z dzieckiem, druga nie chce rezygnować z kariery. Obie są krytykowane - jedna za lenistwo (siedzi w domu, mąż ją utrzymuje), druga za stawianie kariery ponad dzieckiem (którym zajmuje się ktoś inny). A przecież każda realizuje swoje cele.

Znam wielu ludzi, którzy są tak bardzo zajęci narzucaniem swojego zdania innym, tyle energii poświęcają na to, by na kogoś wpłynąć, by zmienić czyjś wybór, z którego tak naprawdę nie mają absolutnie żadnych korzyści, że na spełnianie swoich celów nie mają już czasu (i siły!). Nic im nie przyjdzie z kierowania cudzym życiem, jeśli nie skupią się na kierowaniu swoim.
Od takich nałogowych krytykantów płyną jedynie negatywne fluidy. Nie potrzeba mi ich.

Uwielbiam za to otaczać się ludźmi, którzy żyją po swojemu. Którzy idą swoją drogą i realizują swoje cele -  nie cudze. Oni są największym wsparciem, oni wierzą w każdy mój szalony pomysł, dopingując i nierzadko angażując się. Pozytywna energia płynąca od nich jest czymś wspaniałym, czymś co dodaje skrzydeł i napędza do działania.

Osobiście nie miewam tak silnych emocji dotyczących tego, co według mnie ktoś inny powinien zrobić / mieć itp. Nie uważam, że czegoś nie wypada, bo ja bym tego nie zrobiła.  Mnie może się coś nie podobać, ale to nie znaczy, że to samo nie może się podobać komuś innemu. Coś, co jest dobre dla mnie, niekoniecznie będzie dobre dla innych. Nie mamy wyłączności na dobry gust / styl / poczucie, że coś powinno być takie, a nie inne. Znam takie osoby mocno narzucające swoje zdanie - rady mamy i babci szanuję, jednak innych - zwyczajnie mnie nie obchodzą. Naprawdę - nie obchodzi mnie, co pomyślą inni. I w granicach rozsądku, uczę tego moje dzieci - także w trosce o ich bezpieczeństwo, ale przede wszystkim dlatego, żeby dać im szansę rozwijać się i szukać własnej drogi w życiu. Ja mogę im dawać rady, pomagać, ale nie będę za nich wybierać. Oni sami muszą przekonać się, co będzie dla nich najlepsze - i czy lampa w przedpokoju będzie im do szczęścia potrzebna? :)

jak realizować cele, realizacja celów, realizowanie celów, njak wyznaczyć cel, rozwój osobisty

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Partnerstwo w związku

Czytam czasem posty na fanpage'u Wkurzona Żona - listy kobiet, które tkwią w nieudanych związkach, które same zajmują się domem, dziećmi i mają tego dość. Liczą na pomoc od partnera, ale jej nie dostają. Smutne.

Wychowałam się w rodzinie chyba dość typowej, jak na lata 80. Zawodowo pracował tylko tata, mama nas wychowywała. Tylko ona wypełniała wszystkie obowiązki domowe, typu pranie, sprzątanie, gotowanie. Taty obowiązkiem było naprawianie psujących się rzeczy, pomoc w skopaniu ogródka na wiosnę, zrobienie nam karmika dla ptaków na technikę i wytłumaczenie zawiłości matematyki w kryzysowej sytuacji. Opiekunką domowego ogniska była jednak mama i to ona się nami zajmowała - kobieta. Ona także wychowała się w rodzinie, w której panował patriarchat, chociaż babcia pracowała, cały dom był na jej głowie. Gdy dorastałam, mama próbowała ulepić mnie według znanego sobie wzorca. Już wtedy bardzo się przeciwko temu buntowałam - przeciwko sprzątaniu więcej niż to konieczne, nakrywaniu do stołu, sprzątaniu ze stołu, zmywaniu, podczas gdy od mojego brata zupełnie tego nie oczekiwała, on nie musiał nawet wynieść po sobie talerza :). Ja swój pokój sprzątałam sama, jemu sprzątała mama. Zadziwiające jest to, że miał on zatem wszelkie przesłanki ku temu, by powtórzyć wzorzec w dorosłym życiu, a jednak tego nie zrobił - w swojej rodzinie także on zajmuje się utrzymywaniem porządku czy gotowaniem i dzielą się z bratową obowiązkami.

Mój mąż wychował się w rodzinie, w której oboje rodziców było aktywnych zawodowo. Wychowywaniem zajmowała się raczej jego mama, ale w pewnym momencie wyrównał się u teściów podział obowiązków - gdy ja ich poznałam, teść już urzędował w kuchni :). 

Gdy żyliśmy w związku na odległość, każdy jego przyjazd był świętem. Moja mama i babcia dogadzały mu kulinarnie, a posiłki często odbywały się w formie bufetu szwedzkiego. Do wyboru do koloru. Biedny, myślał, że będę jak mama i babcia. Gdy zamieszkaliśmy razem, szybko wyprowadziłam go z błędu :). Do dziś mówi, że dał się zrobić w bambuko :). On pracował, ja studiowałam i pracowałam. Dlaczego niby cały dom miałby być na mojej głowie? 

Tworzymy związek partnerski - prawie wszystko robimy oboje. Prawie - z wyjątkiem gotowania obiadów, tego niestety mój mąż nie potrafi, ale dlatego też, że tego nie lubi. To znaczy potrafi zrobić prosty obiad składający się z kotleta i ziemniaków, ale bardziej skomplikowane rzeczy odpadają. Jednak śniadania i kolacje organizuje sobie sam, chyba że akurat robię coś dla nas obojga. Ja za to nie wynoszę śmieci, nie zmieniam żarówek, nie zajmuję się naprawami w aucie - ba, nie tankuję :). Tak się składa, że mój mąż dba o pełny bak samochodu bardziej niż o pełną lodówkę - urok życia z maniakiem motoryzacji. 

Mąż zajmuje się dziećmi w takim samym stopniu jak ja, ba - on więcej się z nimi bawi. Dzielimy się obowiązkami - może nie po równo, czasem jedno częściej myje wannę, drugie częściej podłogę, jednak cotygodniową akcję 'sprzątanie' wykonujemy razem. Razem przechodzimy przez dom jak burza doprowadzając go do porządku, który trwa potem co najwyżej do wieczoru (dzieci...). Ja zajmuję się dzieckiem / dziećmi, gdy on jest w pracy, on przejmuje dzieci potem, żebym ja mogla popracować. Wspólnie zarabiamy, wspólnie podejmujemy decyzje, wspólnie planujemy. Jesteśmy dla siebie najlepszymi przyjaciółmi i szanujemy się nawzajem. Przy tym wszystkim on nadal jest silnym facetem, a ja słabą kobietką :). Jedno dla drugiego jest wentylem bezpieczeństwa - jesteśmy dla siebie oparciem, gdy któreś ma dość wszystkiego.

Ja po prostu nie wyobrażam sobie zajmować się wszystkim sama, wstawać wcześniej, by zrobić mu kanapki do pracy (choć pudełko czasem wieczorem przygotuję), biec do kuchni, by podgrzać obiad, gdy on stanie w drzwiach i podsuwać mu talerz pod nos. Czasem może i on by tego chciał i CZASEM tak ma :). Ale na ogół - nie, czego moja mama i babcia nie mogą przeboleć. 

Znam związki, w których facet nigdy nie umył muszli klozetowej, z której co dzień przecież korzysta. Znam takie, w których facet nigdy nie zostaje sam z dziećmi i takie, w których on nie musi robić kompletnie nic, poza chodzeniem do pracy. I ok - skoro tym parom taki układ odpowiada i są w swoich rolach szczęśliwi. Moja mama uwielbia gotować i dosłownie odpoczywa w kuchni, ja za gotowaniem nie przepadam, więc nieco się z tym męczę (ach te zdrowe nawyki...).

Ale znam też takie, gdy pary pracują na zmiany i mijają się w tygodniu, by móc samodzielnie opiekować się dzieckiem. Znam takie, gdy to facet decyduje się zostać w domu z dziećmi, a kobieta pracuje zawodowo. A przede wszystkim - wśród większości moich bliskich znajomych partnerstwo jest na porządku dziennym. Właśnie u Wkurzonej Żony niedawno wdałam się w dyskusję na ten temat. Jakaś kobieta napisała, że jeśli mężczyzna pracuje, a kobieta nie, to nie można wymagać od niego, żeby zmęczony po pracy jeszcze zajmował się domem. Zagotowałam się wewnętrznie, bo przepraszam, to dajmy na to taka kobieta na macierzyńskim te 8-9 godzin po prostu sobie leży i pachnie? I jego praca trwa 8 godzin i kończy się, a kiedy kończy się jej praca? Już abstrahując od tego, że w pracy także się odpoczywa - psychicznie, od domowej gonitwy i konieczności stałego pilnowania dzieci...

Do dziś został we mnie pewnego rodzaju bunt i zwyczajnie wkurzam się na rutynowe domowe czynności. Zmywając stertę naczyń myślę, że mogłabym teraz pisać kolejny rozdział książki, a gotując obiad, który zniknie w 5 minut klnę na swój wstręt do gotowców :). Za to na prasowanie mam sposób - słucham wtedy podcastów i uczę wielu ciekawych rzeczy. 

Nie ma co ukrywać, że my kobiety mamy na głowie więcej od mężczyzn, ale także dlatego, że same sobie dokładamy obowiązków. Przeczytałam gdzieś opinię, iż obecne pokolenie młodych kobiet przeniosło profesjonalizm zawodowy na grunt domowy i absolutnie się z tym zgadzam. Czasy się zmieniają i obecne macierzyństwo jest całkiem inne od tego z lat 80., 90. Kobiety są o wiele bardziej aktywne na wszystkich płaszczyznach życia. Macierzyństwo, małżeństwo, dom - wszystko to daje spełnienie, ale chcemy się spełniać także w innych dziedzinach. Podział obowiązków w domu nie jest niczym dziwnym, jest czymś naturalnym (chociaż moja babcia uważa, że za takiego męża, który zajmie się zlewem pełnym naczyń to ja powinnam na kolanach do Częstochowy...).

Mam nadzieję, że uda mi się wychować synów w taki sposób, by traktowali kobiety po partnersku. Nosili je na rękach, ale i podłogę umyli :).

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Grudzień 2017 - Tu i teraz

Grudzień to szalony miesiąc. Chyba najgorsze jest to, że zleciał ekspresem - chciałoby się spowolnić czas w niektórych momentach :).




Mikołajki spędziliśmy w tym roku na sali zabaw z kolegami i kuzynami synów - mamy plotkowały, a dzieciaki biegały :). Po powrocie Starszak powiedział, że to nie był prawdziwy Mikołaj, tylko pani z sali zabaw! Po czym stwierdził, że pewnie jest jego pomocnikiem, bo ten prawdziwy jest teraz bardzo zajęty szykowaniem prezentów :).


W połowie miesiąca mam urodziny - od moich trzech chłopaków dostałam 3 różyczki i 3 x czekoladki. Tak to mi się podoba :).


W tym roku okrągłe urodziny obchodziła moja mama, oczywiście zrobiłam jej tort:


Grudzień pachniał piernikami, które tworzyłyśmy w ogromnych ilościach i które zawisły także na choince:




W przedszkolu dzieci po raz pierwszy przygotowały Jasełka  - miałam łzy wzruszenia w oczach, czego się po sobie nie spodziewałam. Po przedstawieniu odbyła się przedszkolna Wigilia, a do dzieci przyszedł Mikołaj :).


Święta spędziliśmy u moich rodziców. Mikołaj przyniósł dzieciom kilka pozycji z listu do niego.


Drugi dzień Świąt spędziliśmy spacerując po Ustce, podobnie jak chyba pół Słupska :).



Spacerowaliśmy po pięknie udekorowanej ulicy Sienkiewicza:


Z wymiany książkowej zaliczyłam w końcu "Sekretne życie drzew" - muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś innego. Książkę czyta się szybko i przyjemnie, ale zabrakło mi jakichś zaskakujących ciekawostek, choć widać, że autor kocha swoją pracę i kocha drzewa. Podobno po tej lekturze inaczej patrzy się na przyrodę. Cóż, ja od zawsze patrzyłam na nią w wyjątkowy sposób, a biologia była moim ulubionym przedmiotem zaraz po j. polskim.


Z filmów polecam "7 razy dziś" - nastolatka ulega wypadkowi i wpada w pętlę czasu, przeżywając w kółko ten sam dzień, próbując zmienić jego bieg. O tym, co jest w życiu ważne, jak płytko oceniamy innych ludzi i co by było, gdybyśmy mogli zmienić dowolny szczegół danego dnia? Film ma bardzo specyficzny klimat i zaskakujące zakończenie. Zmusza do refleksji.


Sylwester bez szaleństw, w domowych pieleszach, z domową pizzą, z zaliczonym wieczornym biegiem. Miniony rok pożegnany na sportowo. Zauważyliście, że dni są już odrobinę dłuższe? Byle do wiosny :).

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...