Wyrwaliśmy się z mężem do kina na Tarzana. Dla pewności, że młodszy będzie najedzony, ściągnęłam mleko laktatorem i przed wyjściem podałam mu z butelki. Dzięki temu mieliśmy 3 godziny luzu, babcia została z dziećmi.
Pewnie nie zwróciłabym uwagi na lecący w telewizji zwiastun, gdyby nie postać Aleksandra Skarsgårda - odtwórcy roli głównej. Ze swoim wzrostem, urodą i zwiększoną masą mięśniową nadawał się do tej roli idealnie :).
Opis filmu:
"Mijają lata, od kiedy Tarzan (Skarsgård), opuścił afrykańską dżunglę na
rzecz cywilizowanego życia w Londynie. Jako John Clayton III, Lord
Greystoke decyduje się wrócić do Konga, gdzie ma pełnić funkcję
emisariusza rządu z misją handlową. Nie zdaje sobie jednak sprawy z
tego, że jest pionkiem w śmiertelnie niebezpiecznej grze targanego wolą
zemsty, chciwego kapitana Leona Roma z Belgii (Waltz). Okazuje się, że
osoby stojące za zabójczym spiskiem nie mają pojęcia, co rozpęta się za
ich sprawą." źródło
Film bardzo wciągający i nieprzesycony efektami komputerowymi. Napięcie jest idealnie stopniowane, dzięki czemu nie ma ani momentów nudy, ani zbyt długich akcji. Piękne obrazy i wspaniała muzyka pozwalają oderwać się od rzeczywistości. Momenty retrospekcji powoli odsłaniają przed nami przeszłość Tarzana.
Jako świeżo upieczona podwójna matka z bólem serca obserwowałam sceny z
niemowlakiem, a później dzieckiem i gorylami. Na uwagę zasługuje także gra aktorska - Tarzan sam w sobie był wspaniały (jak mógłby nie być!), jednak czegoś mi u niego zabrakło. Natomiast inni zbudowali swoje role fantastycznie. Margot Robbie (Jane) dodała głębi i drapieżnego pazura postaci kobiecej, tworząc silną i 'wyszczekaną' partnerkę dla Tarzana, choć we wcześniejszych ekranizacjach Jane była raczej delikatną niewiastą. Samuel L. Jackson (Williams) wspaniale okrasił całość elementami humorystycznymi, natomiast Christoph Waltz (Rom) jako czarny charakter z nienagannymi manierami, kroczący przez dżunglę w białym garniturze, z różańcem w dłoni - karykaturalny, a jednak ciekawy.
Liczyłam może na trochę więcej romansu (a możliwości były :)), ale mojemu mężowi film także bardzo się podobał, może więc tyle wystarczy.
Podczas napisów końcowych leci wspaniały utwór Hoziera "Better Love" i na długo zostaje w głowie.
Film bardzo mi się podobał, ma niesamowity klimat - wprowadza w atmosferę wielkiej przygody, odkrywania dzikich lądów. Ale cóż się dziwić, jak od miesiąca u nas ponownie tylko cyc, pielucha i nieprzespane noce :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz