Walentynek nie obchodzimy jakoś szczególnie, chociaż w tym roku wypadło nam akurat świętowanie z tłumem... Dużo wcześniej mąż zarezerwował bilety na Greya, a skoro już mieliśmy załatwioną opiekę do brzdąców w postaci ukochanej babci na wieczór, wyszliśmy wcześniej, zjeść coś na mieście - to akurat nie był dobry pomysł, nie polecam siedzenia 2h w kinie z pełnym brzuchem ;).
Nie kupujemy sobie prezentów na tę okazję, ale w tym roku Tomek mnie rozczulił - uzupełnił pustą już butelkę moimi ulubionymi perfumami, z ulubionej perfumerii, gdzie perfumy sprzedawane są na mililitry... Nie spodziewałam się, że na to wpadnie. Zapewne rzucałam w przestrzeń jakieś "o nie, perfumy mi się kończą!", ale wiadomo, jak wybiórczy słuch ma facet. A tu taka niespodzianka :).
W lutym trochę testowaliśmy:
Trochę grzeszyliśmy - upominek za kampanię ambasadorską Wedla:
A trochę niestety - znowu - chorowaliśmy. Jako pierwszy padł mój mąż, gdzie ostatnio uchował się cało, gdy chorowałam ja i dzieci. Tym razem od niego się zaczęło, leżał trzy dni i chorował jak na typowego mężczyznę przystało, umierając od kataru i stanu podgorączkowego. Gdy domowy rosół i leki postawiły go na nogi, padłam ja... Tym razem wiedziałam, że przy karmieniu mogę Ibuprom, więc gdy gorączka sięgnęła prawie 39 stopni nie czekałam i go zażyłam. Do tego herbata z czarnego bzu i czosnek w ilościach mogących powalić niejednego wampira z odległości kilki metrów i jakoś dochodzę do siebie.
Trochę też poczuliśmy wiosnę:
Ostatnio czytam mniej niż zwykle, ale coś tam łyknęłam:
A gdy Maks ma drzemkę, gramy w ulubioną grę Adriana:
Wiosno, wiosno, przybywaj!