Strony

czwartek, 19 maja 2016

Wychowanie pod kloszem?

W necie krąży od jakiego czasu zabawny tekst "Wychowani bez klosza". O tym jak to pokolenia urodzone przed rokiem 2000 doświadczyły smaku prawdziwego dzieciństwa, wolności, 'nikt nie zginął' i wszyscy wyrośli na 'mądrych ludzi'. Czy aby na pewno?

Zapewne doświadczyłam większości z wymienionych tam rzeczy, bo po prostu takie były czasy. Owszem, sporo z nich wspominam z sentymentem i uśmiechem na twarzy. Chleb ze śmietaną i cukrem? Pycha, z tym że śmietana była zbierana z wierzchu stojącego trzy dni mleka w szklanej butelce, prosto od krowy sąsiadów. Mama sama robiła nam kompoty, budyń, kisiel, mleczne karmelki. Warzywa mieliśmy z własnego ogródka, do dziś pamiętam wspaniały czas, gdy przez całe lato żywiłam się głównie pachnącymi pomidorami i papryką z przydomowej szklarni. A jak te pomidory smakowały jesienią, gdy zerwane jako zielone, dojrzewały w kuchennych szafkach!


Jedliśmy gumy turbo i oranżadki w proszku, a w latach 90. weszła moda na zupki chińskie, ale poza tym jedliśmy o wiele zdrowiej niż obecnie. Tylko domowe obiady, owoce i warzywa sezonowe, żadnych dań z paczki, sztucznych sosów czy Danonków od niemowlaka. Nie było marketów, tylko osiedlowe sklepiki i rynek, na którym żywność dostarczana była codziennie, bo też codziennie był ruch. Nie było tyle chemii w jedzeniu, nie było tylu chorób. Wydaje się, że kiedyś mieliśmy większą odporność, ale może właśnie przez przetworzoną żywność obecnie dzieci chorują częściej. Kto kiedyś słyszał o pneumokokach? Sama znam dwa przypadki powikłań po pneumokokach i nie uważam szczepienia przeciwko nim za bzdurę.

Z perspektywy bycia rodzicem obecnie, drżę na niektóre wspomnienia. Dom rodziców stoi niedaleko przejazdu kolejowego. Po naszej stronie jest jedna łąką, za przejazdem druga. Długo mogliśmy chodzić tylko na tą pierwszą, aż przyszedł czas, że mama puszczała nas samych za przejazd. Ileż to razy przebiegaliśmy całą ekipą pod zamkniętym szlabanem, gdy w oddali jechał pociąg... Owszem, wtedy 'nikt nie zginął', ale też nie było pendolino i innych ekspresowych pociągów. Gdy byłam już na studiach na tym przejeździe wydarzyła się tragedia, zginął dorosły mężczyzna, przebiegający tuż przed jadącym pociągiem. Nie zdążył, źle ocenił prędkość pociągu.

Bardzo szybko zaczęłam wracać sama ze szkoły. Do domu jakieś 2 kilometry. Ileż to razy zatrzymywało się jakieś auto z propozycją podwiezienia, dorośli mężczyźni chcący podwieźć dziecko do domu! Oczywiście - nie wsiadałam, jednak nie wyobrażam sobie obecnie, żeby moje dziecko w tym wieku wracało samo.

W tekście padło kilka zarzutów, iż w konsekwencji niektórych nieodpowiedzialnych z dzisiejszej perspektywy zachowań 'nikt nie zginął'. To już jest zbytnio naciągane. Kiedyś dzieci kąpały się w rzece bez nadzoru dorosłych, jeździły sankami przyczepionymi do auta - a mało to razy słychać było o takich tragediach? Na każdej wsi są historie o dzieciach, które wpadły do przydomowego stawku czy opisujące tragiczny finał kuligu.

Latem całe wieczory jeździłam po przydomowej ulicy na rolkach. Jednak ruch był na tyle mały, że mogłam zejść na bok, widząc jadące z oddali auto. Jeździłam na nich bez kasku i ochraniaczy, dlatego też mam do dziś paskudną bliznę na kolanie. A mogłabym jej nie mieć.

Wielokrotnie jeździłam na zagraniczne kolonie. Wspaniałe czasy, piękne wspomnienia, jednak jak pomyślę, że mając te 15 lat chodziłyśmy z koleżanką późnym wieczorem po nadmorskiej promenadzie (same, bo zbiórka grupy o północy), zaczepiane przez Włochów, Greków, Hiszpanów... Początki angielskiego szlifowałam właśnie na koloniach :).

Ja i mój brat nie mieliśmy opiekunki czy problemu z dostaniem się do przedszkola, ponieważ mama nie pracowała - miał się kto nami zajmować. Natomiast dziećmi, których mamy pracowały, zajmowały się babcie. Dziś babcie niejednokrotnie same jeszcze są aktywne zawodowo, a mamy nie mogą sobie pozwolić na 'siedzenie w domu'.


Oczywiście czasy się zmieniły i obecnie rodzice są na ogół bardziej świadomi, bo też częściej świadomie tymi rodzicami zostają... Nie powiedziałabym jednak, że dzisiejsze dzieci wychowywane są pod kloszem. Tak naprawdę obecne wychowanie będzie można ocenić dopiero za kilka dekad. Mam nadzieję, że przyczynimy się do stworzenia pokolenia ludzi sukcesu, zdrowych i szczęśliwych, którzy będą umieli radzić sobie w życiu o wiele lepiej od nas. Którzy nie będą zmuszeni emigrować za granicę. Którzy nie będą mieli problemu ze znalezieniem pracy, bo zamiast całe dnie spędzać na 'nicnierobieniu', część ze swojego wolnego czasu poświęcają na naukę przez zabawę, na czytanie itp. I daleka jestem od organizowania mojemu dziecku każdej wolnej chwili. Synek jest obecnie w pierwszej grupie przedszkola i nie widzę powodu, dla którego miałabym dorzucać mu jakieś dodatkowe zajęcia czy kursy. Będzie na to czas. Jednak już teraz widzę, jak do jego rozwoju przyczynia się przedszkole i grupa dzieci, w której funkcjonuje. Starszak już teraz uczy się rzeczy, których ja uczyłam się dopiero w zerówce. Ale ja nie chodziłam do przedszkola i sama zerówka była dla mnie dużym stresem.


Nie sądzę, żeby nasze dzieciństwo było lepsze od tego, które mają nasze dzieci. Było po prostu inne. Z wiadomych przyczyn wspominamy je z sentymentem, jednak nie gloryfikujmy go, bo czy każdy z nas jest bezgranicznie szczęśliwy, zdrowy, ma poukładane życie pełne sukcesów, umie radzić sobie z przeciwnościami losu? Być może zmieniając zasady, zapewnimy lepszą przyszłość naszym dzieciom.

4 komentarze:

  1. W czasach teraźniejszych nie podoba mi się konsumpcyjny stosunek do wszystkiego, w moim dzieciństwie każda zabawka była drogocenna i ważna, teraz więcej zabawek jest w kiosku i dzieci nie mogą stworzyć sobie wyobrażenia, że coś jest wartościowe, bo jak to mają zrobić skoro nie znają wartości pieniądzą a telewizja zalewa reklamami więc mój Syn jak się bawi nowym samochodem dłużej niż jeden dzień to jestem zadowolony ale tak być nie powinno…
    Myślę, że to kompletne nieporozumienie, że współczesne dziecko musi mieć w przedszkolu 10 dodatkowych zajęć, bo inaczej przedszkole jest uważane za zacofane..
    Nie podoba mi się, że piłka, rower, podwórko przestały być największą atrakcją, bo komputer, telefon, telewizor wtargnęły w przestrzeń małych ludzi ze zbyt wielką siłą ale ze swojego doświadczenia wiem, że naprawdę ciężko z tym walczyć a ja uwielbiałem biegać po dworzu i tu kolejny nieciekawy aspekt nowej rzeczywistości, nieustający strach i chuchanie i dmuchanie na dziecko a kiedyś całe dzieciństwo spędzałem na budowach nowych bloków gdzie się z chłopakami świetnie się bawiliśmy a teraz nieustająca nagonka medialna na pedofilii, porywaczy, wypadki, niedopilnowanie skutkujące odebraniem praw rodzicielskich, że zwyczajnie strach wyjść z domu…

    Ale ogólnie się z Tobą zgadzam, że nie ma co gloryfikować tzw starych dobrych czasów…
    Świat idzie do przodu a my możemy tylko się temu przyglądać i wychowywać własne dzieci tak jak to nam się podoba…
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, zwłaszcza co do konsumpcyjnego podejścia do życia obecnie i wartości zabawek czy prezentów w ogóle... Adi na szczęście bawi się nową zabawką, dopóki nie dostanie kolejnej, a i w ogóle bawi się autkami non stop i śpi z nimi, ale denerwuje mnie, że ciągle coś dostaje, nawet jak są to autka za 5zł z kiosku, mąż czy dziadkowie ciągle coś kupują i nie ma on możliwości odczuć, że np. dostał coś, bo jest ku temu okazja. Prezenty są bez okazji cały czas i ciężko z tym walczyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt. U mnie to samo... Zresztą pewnie u większości tak jest. Już nawet nie walczę z tym...

      Usuń
  3. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń