poniedziałek, 31 października 2016

Wieści z frontu

Straty
Zepsuło nam się zamknięcie do tostera. Aby więc spłaszczyć tosty mąż postanowił obciążyć go... czajnikiem elektrycznym... Czajnik niestety spadł na podłogę. I w ten sposób nie muszę go już czyścić i odkamieniać, bo mam już nowy czajnik. Dziękuję Ci kochanie!:)

Zyski
Zyskaliśmy wczoraj całą godzinę, bo całkiem zapomnieliśmy o przesunięciu czasu. Zazwyczaj przesuwamy zegarki już wieczorem, aby rano wstać bez mętlika w głowie. Tym razem wstaliśmy o 8, po czym zorientowaliśmy się, że oficjalnie jest 7... Niby to tylko dodatkowa godzina, a jednak tyyyle czasu :). Cały dzień na luzie, był czas na wszystko, dzieci poszły spać przed 19 (bo przecież byłaby już 20), a my mieliśmy - uwaga - 5 godzin zupełnej swobody rodzicielskiej. Po czym po położeniu się i tak nie mogłam zasnąć od jej nadmiaru.

Dentysta
Z miesiąc temu odkryliśmy na górnych czwórkach i piątkach Starszaka czarne kropeczki. Mówię: "Szlag! Próchnica!" I na co się zdało mycie zębów po nim? Jednak w oczekiwaniu na wizytę u dentysty szorowaliśmy mu zęby z jeszcze większym zapałem, po czym okazało się, że kropeczki bledną, aż znikły całkiem. Dziś w poczekalni stomatologicznej denerwowałam się, jakbym to ja miała usiąść na fotel (co zresztą zazwyczaj się dzieje). Synek dopadł stolika z kolorowankami i kredkami, i zaczął rysować. Pani recepcjonistka go zagadywała i chwaliła rysunki.
Na fotelu stomatologicznym okazało się, że żadnych plamek nie ma, podobnie jak ubytków i próchnicy. Ząbki zdrowe, pani doktor pochwaliła szorowanie. Kontrola za pół roku. Syn dostał naklejkę dzielnego bohatera i plik kartek z kolorowankami w nagrodę. Po wyjściu na dwór:
"Mama, a wiesz co, chyba będziemy przychodzić do tej pani doktor, było fajnie!".

Spacery
Moje starsze dziecko jak co roku na jesień przestaje lubić spacery. Po przedszkolu najchętniej szedłby prosto do domu, na placu zabaw mu się nudzi, bo nie ma dzieci, chodzić dalej też mu się nie chce. Młodszego za to wózek parzy od urodzenia i rzadko kiedy chce w nim leżeć dłużej niż 10 minut, zawsze w końcu lądując na rękach. Sama nie przepadam za zimnem, a deszczowy i mroczny październik z maks 8 stopniami w dzień sprawia, że wychodzimy na tzw. minimum higieniczne, czyli jakąś godzinę przewietrzenia się.

Sprzątanie
Nigdy nie byłam perfekcyjną panią domu, zazwyczaj porządniejsze ogarnianie domostwa robiłam raz w tygodniu. Tymczasem na macierzyńskim coś mi się chyba w głowie poprzestawiało, bo non stop coś sprzątam. Co dzień. Baaa, aktywuję do sprzątania męża i starszego syna, przy czym pierwszy zaczyna sprzątać po tym, jak poproszę go o to minimum trzy razy i pokażę palcem, a drugi ma jeszcze dobry słuch i zaczyna od razu, ale zaraz robi przerwę, by pobawić się tym, co akurat znalazł podczas sprzątania... Nie wiem co mi jest, jednak nie mogę, po prostu nie mogę zignorować bałaganu. Może wiąże się to z tym, że pracując, jednak cały dzień przebywałam poza domem i po prostu tego nie widziałam. Teraz 'siedząc w domu' z dzieckiem, lubię wokół siebie mieć porządek. I miewam go przez jakieś dwie godziny dziennie, a potem wraca przedszkolak, potem z pracy mąż i zabawa zaczyna się od początku :). Obaj są mistrzami pozostawiania różnych rzeczy w dziwnych miejscach, a ja tak chodzę i po nich sprzątam...

niedziela, 30 października 2016

"Przewieszenie" Remigiusza Mroza - o kiążce

Drugi tom serii z Forstem (recenzja I tomu tutaj).


Opis książki:
"Podhalem wstrząsa seria wypadków w górach. Początkowo czarna passa wydaje się jedynie ciągiem pechowych zdarzeń, jednak śledczy ostatecznie odkrywają związek między ofiarami. Każe on sądzić, że ktoś morduje turystów na szlakach. Dochodzenie prowadzi komisarz Forst. Szybko zdaje sobie sprawę z tego, że zabójstwa powiązane są ze sprawą, nad którą pracował z Olgą Szrebską. Zaczyna tropić mordercę, zbierając okruchy informacji, które ten zdaje się z premedytacją zostawiać. Kiedy zbliża się do rozwiązania sprawy, doganiają go upiory z przeszłości. Wiktor Forst będzie musiał stawić czoła nie tylko człowiekowi, którego ściga, ale także ludziom gotowym zrobić wszystko by go pogrążyć."

Kolejne spotkanie z komisarzem Forstem. Kolejny raz tropi on mordercę i znów sam jest ścigany. Schemat powielony, jednak tym razem autor nieco zwolnił tempo. Podkreślam - nieco :). Sam Forst wydaje się być trochę bardziej rzeczywisty - nawet on zostaje ukarany za swoją zuchwałość przez surowe góry, wszak jest tylko człowiekiem.

Ciekawa jest narracja prowadzona przez samego mordercę oraz tło geograficzne - główna akcja toczy się w polskich Tatrach. Nie jestem fanką 'chodzenia' po górach, jednak ciekawość gór w ogóle sprawiła, że czytałam niektóre opisy z zapartym tchem. Mroczny klimat i profesjonalne opisy majestatycznych górskich szczytów przenoszą czytelnika w miejsca, które chciałoby się zobaczyć na własne oczy, chociaż trochę strach. Widać, że autor niejeden górski szlak przebył samodzielnie i w niejednym schronisku nocował (czyżby na podłodze?:) ).

Świat przedstawiony w "Przewieszeniu" wydaje się być bardziej realny niż ten w "Ekspozycji". Jednak znów daję minusa za zbyt obszerne opisy brutalności, zwłaszcza w scenach z córką Osicy. Moja bardzo bujna wyobraźnia i inteligencja emocjonalna nie pozwalają na normalne funkcjonowanie jeszcze przez jakiś czas po przeczytaniu drastycznych scen. Między innymi dlatego odstawiłam całego Mastertona - odkąd zostałam matką, to już nie na moje nerwy. Zawsze też w takich chwilach zastanawiam się, co też autor ma w głowie, że jest w stanie wymyślić tego typu sceny. Mroczna strona Mroza daje popis :).

Podobał mi się wątek prokurator Wardyś-Hansen i jej męża - ciekawe spojrzenie nie tylko na pracę prokuratora, ale i na problemy małżeńskie na tle międzynarodowym. Mróz doskonale oddał także uczucia, jakich doznaje czasem każda kobieta posiadająca dzieci.

Całość jest na zdecydowanie wyższym poziomie niż pierwsza część trylogii, wciągnęła mnie o wiele bardziej. Zakończenie znów zaskakuje i sprawia, że odczuwamy złość na autora, a jednocześnie nie możemy doczekać się kolejnej części.

sobota, 29 października 2016

Co zmienia się, gdy zostajesz rodzicem

Zanim zostajemy rodzicami, dowiadujemy się zewsząd, jaka to trudna rola - być młodym rodzicem, i nie mam tu na myśli bycia młodym w ogóle. Słyszymy, że dzieci płaczą, że mają kolki, że te pieluchy, nieprzespane noce, że ząbki... I niby jesteśmy na to przygotowani, jednak rzeczywistość i tak zaskakuje, parafrazując reklamę TTV. Co mnie zaskoczyło?

Na własnej skórze przekonujesz się, że da się żyć bez snu
Miesiąc, pół roku, rok z przerywanymi nocami to nic takiego. Nie śpisz ciągiem dłużej niż 4 godziny, a jednak przez cały dzień znajdujesz w sobie siły witalne na to, by posprzątać mieszkanie na błysk, nastawić pranie, poprasować, ugotować dwudaniowy obiad i deser, urządzać wyścigi samochodowe po podłodze i maratony na placu zabaw. Z drzemki 10-minutowej potrafisz wyciągnąć siły na kolejne 8 godzin bieganiny. 

Poszerzasz grono znajomych
Zaczynasz nawiązywać bliższe znajomości z ludźmi, z którymi łączy Cię jedynie to, że macie dzieci w tym samym wieku :). Do dziś mnie to zaskakuje. Z rodzicami dzieci z grupy przedszkolnej swojego dziecka jesteś na 'ty'. Mąż nie sądził, że w tym wieku pozna jeszcze jakiegoś kolegę w piaskownicy :). A poznał kilku - ojców chłopców w wieku naszego syna. Wychodząc na plac zabaw nie możesz już zaszyć się z książka, bo zawsze spotkasz jakąś mamę, która będzie chciała akurat wymienić poglądy dotyczące wychowywania dzieci. I jest to czynność nader przyjemna - uświadamiasz sobie, że nie jesteś najgorszym rodzicem na świecie i inni też mają problemy ze swoimi pociechami.

Zaczynasz być mistrzem kuchni
Obiad w 25 minut za 25zł to nic. Uczysz się przygotowywać obiad w 10 minut, z trzech składników i w dodatku każdemu smakuje.

Szukasz okazji do ulotnienia się choćby na 10 minut
Wcześniej nienawidziłaś chodzić po sklepach. Teraz uwielbiasz. Szybkie samotne wyjście do Biedronki staje się celebrowane niczym wyprawa co najmniej do teatru. A wyjście z mężem bez dzieci, nawet na Mszę do Kościoła :) to już w ogóle szał.

Zakupy wyglądają inaczej
Masz wychodne, biegasz po sklepach w poszukiwaniu niezbędnej na sezon części garderoby dla siebie, bo okazało się, że w starą jednak się nie dopniesz (uroki karmienia piersią). Do domu wracasz bez niczego dla siebie, ale za to z toną ciuszków dla dzieci... 

Dzień ma 48 godzin
Serio. Tak się wydaje, że tyle trwa, a jednocześnie leci tak szybko, że nie możesz w to uwierzyć. Nie ma ani chwili na nudę. Zawsze jest coś do zrobienia, ciągle ktoś czegoś od ciebie chce. Wcześniej pracowałaś i realizowałaś swoje pasje? Teraz masz dzień wypełniony po brzegi, ale znajdujesz czas, by poczytać książkę i zrobić milion innych rzeczy, gdy dziecko śpi przez godzinę.

Odkrywasz, czym naprawdę jest miłość
Taka, o której istnieniu nie miałaś pojęcia. Taka, której tak naprawdę nie da się opisać, która łączy się z odczuwaniem największej radości i największego strachu na świecie jednocześnie. Która zwala cię z nóg i która daje siłę, by przenosić góry - za jeden uśmiech Twojego dziecka. 

wtorek, 25 października 2016

"Ekspozycja" Remigiusza Mroza - o książce

Nazwisko Remigiusza Mroza obiło mi się o uszy już jakiś czas temu. Wpadła mi w ręce przypadkiem jedna z jego książek, o której będzie nieco później, bo kończę ostatnią część. Zaczęłam czytać i przepadłam na pół nocy, absolutnie zachwycona. Niedługo potem, 'spod lady' w bibliotece udało mi się zdobyć serię książek z komisarzem Forstem. Z nadzieję na wielkie emocje przeczytałam wszystkie trzy części trylogii.
"Ekspozycja" to  pierwszy tom.


O książce:
"Wciągająca powieść kryminalna z wątkami politycznymi i historycznymi, której akcja toczy się pod Giewontem. 
Pewnego dnia turyści odnajdują na szczycie góry zwłoki nagiego mężczyzny. Wszystkim wydaje się, że zabójca nie pozostawił po sobie żadnych śladów. Przenikliwy detektyw Forst zauważa jednak, że ciało zmarłego zawieszonego na krzyżu niesie ze sobą zaszyfrowaną wiadomość. Niespodziewanie Wiktor zostaje odsunięty od śledztwa. Detektyw nie poddaje się i wspólnie z dziennikarką podejmuje prywatne śledztwo. Sięgają do historii, która, jak się okazuje, może dać odpowiedź na nurtujące pytania. Choć śledztwo nabiera tempa, morderca jest wciąż o krok dalej? " 

Książkę czytało mi się dosyć ciężko. Główny bohater przypomina spolszczoną wersję Jamesa Bonda - z jednej strony ciągle pakuje się w tarapaty, z drugiej wychodzi z nich obronną ręką. Ucieka przed policją z piękną kobietą u boku, która rzuca wszystko i decyduje się wyjechać z nim za granicę, by rozwiązać zagadkę morderstwa. Porwanie, strzelaniny, pobyt w więzieniu, wplecione wątki historyczne i polityczne, oraz zbyt duża ilość informacji przekazywanych przez autora ustami bohaterów sprawiła, że czułam się nieco przytłoczona. Zazwyczaj bardzo lubię, gdy autorzy książek przemycają fachową wiedzę swoim czytelnikom, dzięki temu w ten przyjemny sposób uczymy się nowych rzeczy wraz z każdą przeczytaną książką. Tu było tego trochę za dużo - jeszcze nie zdążyłam przyswoić jednego skrupulatnego opisu, a już zostawałam wprowadzona w nową tematykę. 

Niewątpliwie ciekawa jest postać samego komisarza. Kobiety lubią takich mocnych i silnych mężczyzn, którzy nie boją się czasem oberwać, stają w ich obronie i w nieporadny sposób próbują je uwieść. Komizm słowny dodatkowo dodaje uroku relacjom damsko - męskim, choć i tu zabrakło nieco głębi. 

Nie mogę odmówić autorowi tego, że książka jest naprawdę dobrze, hmm, opracowana; wydaje się, jakby Mróz postanowił zawrzeć w niej wszystkie aktualne pomysły literackie. Bardziej nazwałabym ją powieścią przygodową lub sensacyjną, niż kryminałem. Brakuje mi w niej tej lekkości, tego czegoś, co sprawia, że świat literacki porywa czytelnika i wypluwa go na koniec z wielkim "wow" na ustach. Mnie wypluł z zastanawiającym "hmmm" :).

Zakończenie zaskakuje bardzo - mnie oburzyło z powodu swojej, jak mi się wydawało, nieodwracalności.
Nie mniej ciekawość nie pozwoliła na tym poprzestać i oczywiście sięgnęłam po kolejne tomy, ale o tym już następnym razem.

niedziela, 23 października 2016

Za co lubię jesień

Za spacery wśród liści:



Za kasztany:


Za wieczorne oświetlenie domu:



Za to, że nie szkoda mi czasu na książki:


Za wrzos i dynię:



Za gorącą owsiankę na mleku:



Za to, że znów bardziej niż latem chce mi się stać przy garach :)

poniedziałek, 17 października 2016

Odsypianie

W sobotę pozwoliłam mężowi wyspać się do 11. Czytaj: wstałam i ogarnęłam dzieci z rana. W niedzielę zrewanżował mi się mąż i też spałam do 11. Co prawda z przerwami na karmienie i odpowiadanie na milion pytań ("A co mu wsypać do manny?"), ale była to największa ilość przespanych godzin na dobę od 4 miesięcy. W ciągu dnia jednak nie zrobiło mi to większej różnicy, okazuje się, że obojętnie, czy śpię łącznie 4 godziny, czy jakieś 8-9 jak w tym przypadku, wydajność mam taką samą. 

Różnicę poczułam wieczorem. Dzieci wylądowały w łóżkach jak zwykle przed 20. Zasiadłam do komputera w celu nadrobienia wielu spraw naraz. Mąż odpadł o 23, a ja o 00:30 zorientowałam się, że jest środek nocy i trzeba by już się położyć. Jednak spać mi się nie chciało w ogóle i leżałam z szeroko otwartymi oczami, całkowicie rozbudzona do jakiejś 2:30, kiedy to przekonałam samą siebie, że nie warto już wstawać, żeby np. poczytać książkę i lepiej, żebym zasnęła, bo dalszą część nocy Młodszy na pewno nie prześpi w całości. Zasnęłam przed 3, dzieć obudził się o 3.40 po raz pierwszy i budził jeszcze kilka razy do rana. 

Wnioski mam dwa. 
1. Warto czasem się wyspać, bo mogę wtedy nadrobić sprawy nagromadzone z całego tygodnia. 
2. Nie warto spać aż tyle, bo w normalnym rytmie mój dzień ma średnio 18 godzin aktywności + 2 godziny zamulania podczas karmienia nocnego, a wczoraj miał zaledwie 14 i zmarnowałam jakieś 2 godziny leżąc w ciemności i próbując zasnąć... 

A najbardziej to lubię pojawiające się w różnych poradnikach teksty w stylu "Śpij, kiedy dziecko śpi", "Idź na drzemkę razem z dzieckiem" itp. Taaa, a wszystko inne zrobi się, jak pstryknę palcami.

piątek, 14 października 2016

"Dziewczyna z pociągu" - o filmie

O książce słyszałam dużo, ale jakoś nie wpadła mi w ręce. A gdy usłyszałam, że będzie film, to już jej nie szukałam. Od lat w przypadku głośnych ekranizacji wolę najpierw zobaczyć film, później sięgam po książkę, bo w odwrotnej kolejności film nigdy nie dorówna książce i mojej wyobraźni.

Gdy zobaczyłam tydzień temu zwiastun, pomyślałam "wow". Coś akurat na zimny, ponury, jesienny wieczór, mroczny klimat, dobra fabuła, świetna muzyka. Tak mi się wydawało - oczekiwałam czegoś w stylu "Zaginionej dziewczyny" z Benem Affleckiem.

Opis filmu:
"Rachel codziennie podróżuje do pracy tą samą trasą kolejową, obserwując przydrożne domy. Gdy mieszkanka jednego z nich znika, kobieta postanawia zeznać, co widziała."


Główna bohaterka obserwuje domy - pewnie większość z nas robi tak podczas podróży, zwłaszcza pociągiem. Sama lubię 'zaglądać' ludziom w okna i zastanawiać się kim są, co robią, jak wygląda ich życie. Gdy byłam mała, uwielbiałam patrzeć na duże rodzinne domy, na wszystkie oświetlone wieczorem okna. Wyobrażałam sobie, jak to będzie kiedyś, gdy będę miała własną rodzinę, własny dom.

I za tym tęskni Rachel - pragnie miłości, rodziny, pragnie być częścią tego idyllicznego obrazka, jaki widuje co dzień za oknem pociągu. Pewnego dnia zauważa kobietę, którą co dzień obserwuje, w ramionach mężczyzny, który nie jest jej mężem. Jej wizja idealnego życia przestaje być bez skazy, z czym nie może się pogodzić. Standardowo dla siebie sięga po alkohol, czego skutkiem są braki w pamięci następnego dnia. Obserwowana kobieta znika a Rachel angażuje się w jej odnalezienie.

Zapowiadała się świetna, tajemnicza historia - niestety okazała się dość schematyczna i rozgryzłam ją po 20 minutach filmu, mówiąc do męża, kto zabił. Jak zwykle - wszystko przez faceta. Zawiodłam się nieco na całości - owszem, klimat był, jednak czegoś zabrakło. Być może muzyki? Odświeżona wersja utwóru Kanye'a Westa "Heartless" z trailera nie wystąpiła ani w filmie, ani nawet w napisach końcowych. W ogóle nie bardzo kojarzę muzykę, nic nie utkwiło mi w pamięci, poza dołującymi dźwiękami.
Potrójna narracja daje możliwość zagłębienia się w umysł aż trzech kobiet, z których każda ma własne, bolesne doświadczenia związane z macierzyństwem.
Jeden z moich ulubionych zabiegów w filmach - inwersja czasowa, pozwala na logiczne połączenie z pozoru niezwiązanych ze sobą wątków. Nieco przeraża brutalność kilku scen. Plusem są momenty czarnego humoru i świetna gra aktorska Emily Blunt. Smutno jest patrzeć na kobietę, która toczy się po równi pochyłej z powodu zdrady. Wraz ze stratą męża straciła ona sens życia i już tylko egzystuje, udając przed światem normalność. 
Jest to jeden z tych filmów, o których nie myśli się po wyjściu z kina, a szkoda, bo bardzo lubię, gdy film zostaje ze mną chociaż przez parę dni. Nie żałuję, że obejrzałam, ale wracać do niego na pewno nie będę.

sobota, 8 października 2016

Urlop macierzyński

Śpię. Mały Ktoś zaczyna jęczeć. Zapalam lampkę, biorę go - super, pielucha przeciekła. Zmieniam pajaca, pieluszkę, do cyca. Jeśli pospałam dłużej, włączam tv i oglądam nocne "Wiem, co jem" lub inne "Katastrofy w przestworzach", aż ssak się naje. Jeśli chwilę wcześniej się położyłam, siadam w pozycji półleżącej z głową opartą o parapet i karmię po ciemku, przysypiając. Gdy zje, odkładam go. W lepsze noce pobudka jest jedna, w gorsze trzy.

6 rano, zaczyna świtać, jęczenie się powtarza. Biorę dziecko, czuję - kupa. Zmiana pieluszki, karmienie, budzik męża. On wstaje do pracy. Jeśli była dobra noc i nie musiałam często wstawać, idę pobiegać zanim on wyjdzie.  Jeśli noc była ciężka, idę dalej spać, jednak nie na długo. Po 7 słyszę tupot większych, a jednak wciąż małych stóp i drugi syn pakuje mi się do łóżka z hasłem "bajki!". Przedszkolak dochodzi do siebie po infekcji, nie idzie do przedszkola. 

Mąż włącza telewizor przed wyjściem do pracy, młodszy jeszcze śpi, więc próbuję 'przykimać'. W odpłynięciu w krainę snów na dobre przeszkadza mi milion pytań padających z ust Starszego ("Mama, a kiedy wstaniemy?", "Mama, a czy idę dzisiaj do przedszkola?", "Mama, jestem głodny! Kiedy zrobisz śniadanie?). 

W okolicy 8 Młodszy budzi się na dobre. Wstaję, szykuję płatki dla Starszaka, zalewam swoją owsiankę wrzątkiem i wypijam szklankę wody z miodem i cytryną. Wracam do łóżka nakarmić niemowlaka, Starszy je śniadanie. Wstajemy, ubieramy się. Starszy idzie się bawić tysiącem autek, młodszemu włączam karuzelę w łóżeczku i daję w łapkę grzechotkę. Ogarniam łóżka, siebie z grubsza, nastawiam pranie, ściągam pranie, które już wyschło. Młodszy ulewa notorycznie, zanim zdążę się uczesać i umalować na tyle, aby nie wystraszyć listonosza, przebieram go ze trzy razy i ze dwa zmieniam pieluchę - efekt nocnego jedzenia :).

Starszy chce jabłuszko. Obrane i pokrojone w kawałki. Dostaje. Szybko zamiatam podłogę w całym mieszkaniu, bo przedszkolak bawi się na panelach, pucując całym sobą wszystkie kąty. Pralka stanęła, rozwieszam ubrania. Nastawiam obowiązkową dla syna zupę i zaczynam szykować drugie danie. Młodszemu znudziło się w łóżeczku. Chwila noszenia na rękach i ląduje w leżaczku. Szybko zjadam zimną już owsiankę i zapijam kawą inką, marząc już o prawdziwej. 



Żeby nie było - zdjęcie zrobione jeszcze w czasie, gdy młodszy kopał mnie z brzucha.
 Obecnie nie ma szans na takie ceregiele rano.

Ustawiam młodszego w leżaczku tak, żebym widziała go z kuchni i zaczynam zmywać stertę naczyń, która powstała nie wiadomo skąd, bo przecież wieczorem zmywałam. Przerywam i kilka razy idę do pokoju Starszego na wołanie "Mamo, a chodź zobacz", "Mamo, nie mogę znaleźć...", "Mamo, a gdzie jest mój...".

Młodszy zaczyna jęczeć, jest po 10, pora na cyca i pierwszą drzemkę. Siadam na pół godziny, dziecko zasypia. Odkładam je, kończę obiad, zabieram się za prasowanie sterty prania z wczoraj. Młodszy się budzi. Ulewa, kolejne przebierania. Po 11 Starszy chce zupę. Zjada, zbieramy się na dwór. Zbieramy się tak nawet godzinę, bo a to kupa, a to ulanie, a to znowu młodszy brzdąc jest głodny. Idziemy na plac zabaw. Starszy biega w najlepsze. Po 30 minutach Młodszemu nudzi się leżenie w wózku i żąda możliwości oglądania świata z wysokości matczynych rąk. Noszę go tak aż a) nie zaśnie, b) ręce zaczynają mi odpadać. Jeśli zaśnie, zostajemy jeszcze, jeśli nie - wracamy do domu i Młodszy zasypia dopiero na piersi. 

Razem ze Starszym zjadamy drugie danie. Młodszy wstaje, kładę go na matę w pokoju Starszego i zaczynamy bawić się autkami. O 16 wraca z pracy mąż. Kolejne pół godziny z dzieckiem przy piersi. Jeśli jest ładna pogoda, chłopaki idą jeszcze na dwór, a ja mam półtora godziny na komputer / zakupy / odwiedzenie babci / ćwiczenie / bieganie. O 18 kolacja, mąż szykuje Starszemu, ja karmię Młodszego. Chwila zabawy i kąpiel. Mąż kąpie Starszego i czyta mu bajkę przed snem, ja kąpię i usypiam Młodszego na piersi. Gdy zaśnie, idę do Starszaka na wieczorne przytulaski i czekam, aż zaśnie. Między 19 a  20 dzieci śpią. Mamy z mężem czas dla siebie. Wieczory lecą bardzo szybko i około północy padamy jak kawki.

Oczywiście nie uwzględniłam wielu pobocznych czynności, które wykonuję każdego dnia. Nieco luźniejszy poranek mam, gdy syn jest w przedszkolu i w weekendy. Nie mniej dzień za dniem leci tak szybko, a ja mam wrażenie, że ciągle coś robię, bo też ciągle jest coś do zrobienia. Niby pracując też to wszystko robiłam i to w krótszym czasie, a jednak praca poza domem pozwala na zdystansowanie się do domowych obowiązków. Niestety mam w sobie tą paskudną cechę, która nie pozwala odpuszczać. Dziecko śpi dłużej? A to poukładam jeszcze w szafie...

Nie ma co ukrywać, że dużo czasu zajmuje też karmienie piersią. Dziecko wisi na niej średnio 10 razy na dobę, raz dłużej, raz krócej.  Łatwiej będzie po 6 miesiącu, gdy zacznie się rozszerzanie diety.

Tymczasem czuję się ostatnio niczym chomik w kołowrotku, biegnę, biegnę i końca nie widać. A przecież mam wolne :).

Ten kto nazwał ten czas urlopem grubo się pomylił. Na pewno to był facet. 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...